Słysząc przeprosiny Rayn'a w ilościach nadmiernych, ochlapałam go. Znów
moja osobowość błądziła między tą dobrą i złą. Sama nie wiedziałam,
która połówka przerwała mu z użyciem wody. Niczym poparzona wyszłam i
otrzepałam futro. Oddaliłam się odrobinę od brzegu i usiadłam na trawie
otulając łapy długim ogonem. Basior wyskoczył z jeziora zaraz za mną i
usiadł niedaleko.
- Stało się coś? - spytał spoglądając na moją odwróconą w przeciwną stronę głowę.
- Ja... Dziwię Ci się. - spuściłam wzrok, nadal nie obracając się do niego.
- Dlaczego? - słyszałam zaniepokojenie w jego głosie.
- Nie widzisz tej prawdziwej mnie. Ja nie jestem dobra, nie znam ideii
uśmiechania się, nie rozumiem czym jest szczęście. Te marne próby
niczego nie zmienią. Powinnam odejść, nie pasuję tu. - wreszcie z moich
warg wyrwało się to, o czym cały czas myślałam. Samiec wstał i usiadł
tak, żebym go widziała. Nie kręciłam już łbem, patrzyłam na niego.
- To Ty nie widzisz prawdziwej siebie. - mówił z lekkim uśmiechem. -
Jesteś jedną z najlepszych osób jakie spotkałem. To, że tego nie
dostrzegasz, nie znaczy, że jesteś zła. Dużo przeszłaś i zapomniałaś o
tym. I wiem, że starasz się zmienić, co mówi po prostu samo za siebie.
- Masz za dużo wiary we mnie. Gdybyś wiedział o mnie coś więcej... - mruknęłam.
- Nie wiem o Tobie dużo, ale jestem pewny, że nie byłabyś w stanie nas
skrzywdzić. - odpowiedział stanowczo, merdając kilkakrotnie ogonem. - A
Twoja przeszłość, czy geny nie ma na to wpływu. - dodał, czując, że
zaraz zacznę się tym tłumaczyć.
- Skąd to wiesz? - postawiłam uszy po sobie.
- Widzę to w Twoich oczach. - powiedział to przymilnie, spuściłam wzrok zawstydzona.
- Ja... Dziękuję Ci za tą rozmowę...
<Tamorayn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz