Sierpień 2022 r.
Podrapałem się po głowie. Co miałem jej odpowiedzieć? Naprawdę chciała jeszcze spędzić czas w Mieście? W dodatku ze mną? Cały czas byłem święcie przekonany, że za mną nie przepada. Ba, sądziłem że mnie nie cierpi.
- Powinniśmy... A czy musimy... - zacząłem, ale ona z szerokim uśmiechem wymalowanym na twarzy postanowiła mi przerwać w pół zdania:
- Czyli nie musimy. Zostajemy.
- Mamy swoje obowiązki w stadzie...
- Zasady są po to by je łamać - Znowu mi przerwała - Poradzą sobie. Raz na jakiś czas trochę luzu się nam przyda, czyż nie? Takie małe wakacje.
Jej propozycja brzmiała bardzo zachęcająco. Ja też bym sobie trochę odpoczął, szczególnie od tej uciążliwej pogody. Patrzyła na mnie wyczekująco, a ja nadal jakoś nie czułem się przekonany. Możemy ponieść za to niezbyt przyjemne konsekwencje... Yuki dostrzegając wahanie na mojej twarzy wywróciła oczami i skierowała się do kuchni.
- Daj spokój. Coś takiego jeszcze chyba nikomu nie zaszkodziło. To tylko kilka dni. Posiedzimy tutaj i wrócimy.
Potarłem brodę, która zdążyła ostatnimi czasy zarosnąć bardziej niż zazwyczaj, a po chwili z cichym westchnięciem podążyłem w ślad za nią.
- Co chciałabyś zjeść? - zapytałem - Z góry mówię, że nie jestem żadnym wybitnym kucharzem.
- A co proponujesz? - zadała pytanie, siadając na krześle w miejscu gdzie akurat na stole stał już zaschnięty garnek. Postanowiłem zajrzeć do lodówki i wtedy o czymś sobie przypomniałem: większość jedzenia, które tam zostawiłem była już niezjadliwa. Ostatni raz zawitałem w tym mieszkaniu dobre kilka miesięcy temu... Nawet jeśli coś się nie przeterminowało, nadal istniało dość spore prawdopodobieństwo, że okrutny zapach gnijącego jedzenia przeszedł również na nie i nie czułbym się dobrze starając się to spożyć. Nadal się krzywiąc zamknąłem drzwiczki lodówki.
- Co jest? - zapytała Yuki.
- Nic. Muszę iść na zakupy. Nie mam nic jadalnego. Przeterminowało się... - wytłumaczyłem niechętnie. Znowu zerknąłem przez okno. Lało jak z cebra. Powoli zbliżyłem się do stołu, zabrałem naczynia z zaschniętym jedzeniem i włożyłem do zlewu. Zalałem to wodą, żeby trochę się namoczyło... Może wtedy domywanie tego nie będzie aż takim koszmarem.
- Mam do ciebie prośbę. Ja pójdę na zakupy, a ty wyrzucisz całą zawartość lodówki do śmietnika - mówiąc to, wskazałem jej kosz - Następnie wyniesiesz do takiego dużego kontenera za budynkiem. Kolor zgniłozielony. Musisz to tam wrzucić. Zamrażalnik możesz zostawić jak jest, bo tam raczej jeszcze cokolwiek jest zdatnego do jedzenia...
Spojrzałem na nią. Kiwała w zadumie głową w taki sposób, że stojące, skołtunione włosy stały jak jakiś pióropusz i kiwały się razem z jej głową. Miała tak zsunięty t-shirt, że odkrywał jej całe ramię, a spodenki były kompletnie pogniecione. Zdecydowanie nie wyglądała jak modelki rzekomo tuż po w wstaniu, które promują zdrowy styl życia. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy ziewnęła.
- Tylko najpierw się ubierz. Wybierz sobie coś z mojej garderoby, co tylko ci wpadnie w oko. Raczej wiesz gdzie mam szafę z ubraniami.
Skinęła głową.
- Skoro masz tutaj zostać na dłużej to później możemy się przejść po jakichś lumpeksach w poszukiwaniu bardziej babskich ubrań dla ciebie... I przede wszystkim bielizny. Niestety, ale nie posiadam żadnego stanika.
- Stanika? - zapytała, marszcząc brwi.
- No... wiesz. Takie coś, co podtrzymuje piersi - Mówiąc to, chwyciłem się dłoniami w miejscu, gdzie powinien się znajdować biustonosz - Jest wygodniej i nie podskakują. Tak przynajmniej tłumaczyły mi to koleżanki.
- Rozumiem - Znowu pokiwała głową - Trzęsą się jak galareta.
Próbowałem się nie śmiać, ale średnio mi to wyszło.
- Ciekawe porównanie.
- Taka prawda - Wzruszyła ramionami - Sporo bym dała za ten... stanik.
- To sobie znajdziesz jakiś niedrogi i kupimy nieużywany. Właściwie to zostało mi niewiele pieniędzy... - skrzywiłem się. Dopiero wtedy sobie to uświadomiłem. Nie wiedziałem, czy w ogóle starczy mi na rachunek... Niby mógłbym poprosić wujostwo o pomoc, ale... Może sprzedam to mieszkanie i na stałe przeprowadzę się do watahy...? Mógłbym tylko od czasu do czasu do kogoś wpadać, żeby przypomnieć sobie jak to jest być człowiekiem...
- A nie możesz pożyczyć od jakiejś swojej... koleżanki? - zapytała, podkreślając mocniej ostatnie słowo. Zupełnie jakby była zazdrosna.
- Raczej nie da rady - mruknąłem - Wydaje mi się, że żadna się na to nie zgodzi. Nie wspominając już o tym, że poniekąd zerwaliśmy kontakt...
- Dlaczego?
- Zniknąłem, nie odzywałem się dość długo... Część wyjechała, a część została, lecz nie utrzymujemy żadnego większego kontaktu. Jedynie od czasu do czasu dzwonię do tych kumpli, o których już ci wspominałem wcześniej... - objaśniłem. Yuki cicho odetchnęła, jakby z ulgą. Uniosłem brwi.
- Cieszysz się?
- Co? Nie. Niby z czego? - powiedziała szybko, siadając noga na nogę i krzyżując ramiona na piersi. Widziałem, że jej policzki robią się czerwone. Uśmiechnąłem się złośliwie.
- Nie masz obiektu zazdrości, bo sam wykluczyłem całą konkurencję.
- Nie dorabiaj sobie już jakiejś durnej ideologii - Prychnęła, robiąc się jeszcze bardziej czerwona na twarzy.
- Czyżby? - zapytałem, zbliżając się do niej.
- Taka prawda. Ubzdurałeś sobie coś i... - nie dokończyła, bo zacząłem ją łaskotać, a ona krzyknęła, a później zaczęła się głośno śmiać. O mały włos nie spadła z krzesła, lecz ją przytrzymałem i kontynuowałem tę torturę. Próbowała mnie odpychać, ale na niewiele się jej to zdało. Właściwie nie robiła tego z taką siłą, z jaką mogła. Wiedziałem już mniej więcej na co ją stać...
- Przestań! - krzyczała, nadal się śmiejąc i usiłując obronić.
- Nie ma mowy! To za groźby wyrywania serca! - odparłem, dalej napastując łaskotkami jej brzuch.
- Dobrze, przepraszam!
Dopiero wtedy przestałem. Potrzebowała chwilki na uspokojenie się. Oddychała nieco ciężej. Nadal opierałem się rękami o krawędź siedzenia krzesła, które zajmowała, i obserwowałem dziewczynę z satysfakcją. Udało mi się odegrać i w dodatku przeprosiła! Ten dzień nie może być już chyba piękniejszy. Zaczynałem powoli wierzyć w to, że Yuki wcale nie była taka jak mi się do tej pory zdarzało i mamy szansę na jakąś przyjaźń, czy coś w ten deseń...
Wtedy podniosła na mnie wzrok. Dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów. Niemal stykaliśmy się nosami, a ja wciąż uśmiechałem się złośliwie. Zaczynałem się zastanawiać, czy zaraz mnie spoliczkuje.
- Jesteś idiotą, wiesz? - zapytała groźnie, a nim zdołałem odpowiedzieć... pocałowała mnie. Wytrzeszczyłem oczy. To zdecydowanie była ostatnia rzecz, której się w tamtym momencie spodziewałem. Nie było to jednak nic nieprzyjemnego. Wręcz przeciwnie... Delikatnie objąłem dłonią jej policzek, a kiedy skończyła nadal z niedowierzaniem patrzyłem w jej oczy. Naprawdę to zrobiła.
- Nie patrz tak na mnie. Miałeś iść na zakupy - mruknęła z charakterystycznym dla siebie niezadowoleniem. Uśmiechnąłem się czarująco i odsunąłem od niej.
- Zatem... kochanie, idę się ubrać, a później wychodzę. Ty zajmij się tą lodówką.
- Pewnie... - odpowiedziała, wywracając oczami. Spojrzałem na nią jeszcze przez tę ostatnią chwilkę, myśląc o tym, że teraz wydawała mi się jeszcze piękniejsza niż wcześniej.
Wyszedłem z kuchni.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz