Sierpień 2022 r.
Wciąż dość zaspany zamrugałem powiekami i już miałem się obrócić na plecy, aby sprawdzić godzinę, kiedy zorientowałem się, że coś jest nie tak. Yuki wciąż słodko spała, na co wskazywał jej spokojny, miarowy oddech... Z tym, że czułem czyjeś dłonie na swoim brzuchu. W dodatku nie na koszulce od piżamy, lecz pod nią. Z całą pewnością nie były to moje dłonie. Pozostawał tylko jeden, w dodatku wciąż śpiący, winowajca. Poczułem, jak robię się czerwony. Zrobiła to przypadkiem przez sen czy może zasnąłem wcześniej niż ona i zrobiła już wieczorem to z pełną premedytacją? Nie, nieprawdopodobne. Yuki by tak nie zrobiła. To na pewno przypadek... Choć może...?
Żal było mi ją budzić, aby zapytać. Żal było mi zabierać jej ręce, bo możliwe, że miała dość płytki sen. Żal mi było się w ogóle ruszyć. Nieco zdesperowany po prostu leżałem, wpatrując się w jej jasną twarz. Miałem nadzieję, że niebawem się wybudzi, a ja będę mógł na spokojnie zadać kilka pytań. Póki co jednak pozostawałem w potrzasku, nie mając możliwości wstania. Nie wiedziałem też która jest godzina. Przeniosłem wzrok na niezasłonięte okno. Mogłem tylko zgadywać. Słońce już dawno wzeszło, ale nie było dość jasno, żeby ocenić porę na południe. Mógłbym rzecz, że mieliśmy godzinę między ósmą a dziewiątą... Westchnąłem cicho i znowu spojrzałem na twarz Yuki. Nadal wyglądała jak jakaś nastolatka, która dopiero co wkracza w dorosłe życie, a nie jak wadera, która gdyby nie jej cudowny naszyjnik mogłaby być zwykłą staruszką. Sam już nie wiedziałem, jak powinienem o niej myśleć... Czy jako o osobie wciąż młodej, czy może starej, choć już sam nie byłem pierwszej młodości. Przynajmniej z perspektywy innych wilków z watahy...
***
Nawet nie wiem kiedy przysnąłem. Nie wiem też co mnie obudziło. Tak czy owak tuż po otworzeniu oczu zauważyłem, że Yuki się we mnie wpatruje. Może też ocknęła się dosłownie chwilę temu? Trudno określić. Nie wyglądała na zaspaną... Odchrząknąłem.
- Hm, dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiedziała, nie spuszczając ze mnie wzroku. Wciąż czułem jej dłonie na swoim brzuchu. Musiała sobie doskonale zdawać sprawę z tego, co zrobiła. Nie wiedziałem jak zacząć, więc po prostu się w nią wpatrywałem z coraz mocniejszym rumieńcem.
- Co się gapisz? - zapytała.
- Co twoje ręce robią na moim brzuchu? - wypaliłem.
- Nie powinno się odpowiadać pytaniem na pytanie - odparła chłodno i stanowczo za razem.
- Gapię się, bo ty się gapisz i naruszasz jednocześnie moją przestrzeń osobistą, a ja nie wiem jak to skomentować. Teraz ty odpowiedz - rzekłem z uporem. Musiała mieć jakiś powód dla którego nie zabrała stamtąd dłoni.
- Grzeję ręce - oznajmiła swobodnym tonem. Zmarszczyłem lekko brwi z drobnym niezrozumieniem.
- I... musiałaś akurat tam...?
- Masz ciepły brzuch.
Zmrużyłem dodatkowo oczy. Wymówka na szybko, czy mówiła prawdę? Wyglądała na bardzo poważną.
- Chcę wyrwać twoje serce, by złożyć je w ofierze demonom z watahy - dodała z taką samą powagą. Wytrzeszczyłem oczy i znowu się zestresowałem. Tym razem to nie był ani trochę przyjemny stres. To planowała od początku? Chwyciłem za jej nadgarstki i spróbowałem pociągnąć w dół, ale niewiele to dało. Uparcie trzymała je pod moją koszulką.
- Ty mała cholero... - przekląłem, nieustannie próbując. Na jej twarzy pojawił się szeroki, nieco kpiący uśmieszek, a ja nadal się szarpałem. Przeturlałem się, a później ona, byleby tylko uzyskać większą dominację i nie dać mi za wygraną. Była silniejsza niż podejrzewałem. Mimo że jestem mężczyzną, który na pozór powinien być silniejszy, to czułem, że nie mam z nią najmniejszych szans. W pewnym momencie nie wytrzymała i zaczęła się szaleńczo śmiać. To jeszcze bardziej zmroziło mi krew w żyłach. Czułem, że mimo mojej walki jej dłonie posuwają się coraz wyżej i wyżej, a jej dość długie pazury drapią moją skórę. Co prawda nie mocno, ale dostatecznie bardzo mnie to przerażało. Co jeśli to była zaledwie mała próbka jej siły i potrafiłaby mi rozerwać klatkę piersiową bez pomocy żadnego narzędzia? Dość agresywnie próbowałem ją zrzucić, ale na niewiele się to zdało. Kiedy spróbowałem sam sturlać się na ziemię, by upadła na podłogę i się ode mnie odczepiła, a ja bym miał choć chwilę na ucieczkę, krzyknęła:
- Spokojnie, żartowałam! - Mówiąc to, zabrała ręce i uniosła je, jakby chcąc udowodnić swoją niewinność. Dopiero wtedy przestałem się szarpać. Cały czas się śmiała. Teraz już nie brzmiało to jak śmiech szaleńca. Poczułem się jak idiota, ale nadal pozostawał we mnie jakiś niepokój. Wciąż byłem gotów do dalszego odpychania jej. Siedziała na mnie, mógłbym spróbować ją zrzucić i... A może jednak faktycznie to był jeden wielki żart? Nie mając pojęcia czy wykorzystać swoją szansę chwili jej nieuwagi, czy może odpuścić. Nadal nieruchomo leżałem z uniesionymi rękoma, gotów do ponownego chwycenia jej nadgarstków i prób ubezwładnienia.
- Tak się miotałeś, że aż zrzuciłeś kołdrę - Śmiała się dalej. Zmrużyłem oczy. Dopiero teraz to brzmiało szczerze i bardziej przekonująco. Zdecydowanie zachowałem się jak idiota. Uwierzyłem w jej gierki.
- A jaką miałeś minę! - wykrzyknęła nadal z serdecznym rozbawieniem. Wywróciłem oczami.
- Po tobie można się wszystkiego spodziewać. Słyszałem, że pełnisz funkcję mordercy i w dodatku Alfa za tobą nie przepada. Musiałaś coś przeskrobać, więc lepiej mieć się na baczności w twoim towarzystwie. O różnych plotkach krążących po watasze nie wspominając... Tak jeszcze przypomnę, że przy pierwszym spotkaniu próbowałaś mnie zabić.
- Zapomnij o tym - Machnęła ręką, zsunęła się ze mnie i zlazła na podłogę. Wciąż podążałem za nią wzrokiem.
- Jestem głodna.
- Jak wilk? - zaironizowałem.
- Jak wilk - odparła, ale wciąż nie ruszyła się z miejsca.
- Czy ty sugerujesz mi w ten sposób, że mam wstać i przygotować dla ciebie śniadanie?
- To twój dom, ja jestem gościem... No i nie wiem co jedzą ludzie, ani jak to przygotować. Podobno jakoś przetwarzacie żywność, bo wasze żołądki nie trawią surowego mięsa - Wzruszyła ramionami. Westchnąłem. Miała rację. Nie przywykłem, że odwiedzający mnie goście nie byli zdolni do samodzielnego wymyślenia czegoś w ramach przekąski. Yuki w kuchni mogła się zrobić niebezpieczna.
- Już idę... - mruknąłem i niechętnie zgramoliłem się z łóżka. Oddaliła się na kilka kroków, stale mnie obserwując. Zignorowałem to i zbliżyłem się do okna, by sprawdzić aktualną pogodę. Słońce już zaszło za chmury, znowu lało i wiało. Skrzywiłem się. Mieliśmy dzisiaj wrócić do watahy. Nie zapowiadało się to zbyt przyjemnie. Najchętniej jeszcze trochę bym tu został, spisał porządnie wszystkie moje dotychczasowe pomysły na utwory, poobijał się i poudawał, że nie istnieję dla reszty świata... Choć pewnie by szukali mnie w watasze, a raczej nie tyle mnie, co bardziej Yuki. Ona nie miała zwyczaju spontanicznego znikania. Nie mogłem jej puścić samej w drogę powrotną. Jakby coś się stało, to chyba bym sobie nie wybaczył. Powinniśmy wrócić już po śniadaniu...
Spojrzałem na nią w zadumie.
- Wiesz, jak zjemy powinniśmy zawracać.
Nie wyglądała na zachwyconą, co mnie nieco zaskoczyło. W końcu chyba uwielbiała przebywać w lesie, w stadzie... Zawsze wydawało mi się, że ludzkie życie było dla niej nienaturalne i niezrozumiałe.
- Musimy? - zapytała.
<C.D.N.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz