Listopad 2021r.
Wewnątrz zamek wyglądał znacznie mniej imponująco. Pod ścianami nierzadko leżały stare, rozniesione w proch cegły, a kamienna podłoga była niemal w całości pokryta wyrastającą między pęknięciami zżółkniętą trawą. Szybko okazało się również, że dach przecieka w – delikatnie mówiąc – kilku miejscach. Obawiałem się, że będę miał problem z odnalezieniem miejsca, które nie przyprawiłoby mnie o jeszcze bardziej przemoczoną sierść. Wtem moje nozdrza uderzył okropny fetor, na który nie potrafiłem powstrzymać parsknięcia. Mój pysk całkiem automatycznie wykrzywił się w – nie oszukujmy się – nie dodającym mi uroku grymasie.
Nie wiedziałem, czy chciałbym tutaj spędzać więcej niż byłoby potrzebne do zwiedzenia wszystkich zakamarków wnętrza, a co dopiero całą noc. Stare zamczysko miało w sobie coś upiornego, a gdy dostrzegłem kilka wielkich cielsk szczurów w różnym stanie rozkładu, tylko utwierdziłem się w tym przekonaniu.
Szybko uciekłem od śmierdzących trupów i dopiero znaczny kawałek dalej – po uprzednim przyjrzeniu się, czy aby na pewno nie ma w pobliżu jakichś starych kości – zdecydowałem się otrzepać ze skapującej z mojej sierści zimnej wody.
Dopiero po tym rozpocząłem szczegółową obserwację i wycieczkę zamkoznawczą. Przyglądałem się każdej ze ścian, wypatrywałem w rozświetlanym przez błyskawice mroku martwych zwierząt, szukałem jakichś przedmiotów, które mogły należeć do mieszkających tu niegdyś ludzi. Niestety zamek okazał się ruiną, w której nie było nic interesującego. Miałem nadzieję, że jego wnętrze będzie znacznie bardziej ciekawe...
W którymś momencie mojej niesamowicie fascynującej podróży natknąłem się na kamienne schody. Nie zastanawiając się ani przez chwilę o zagrożeniach, które mogły na mnie czekać na piętrze, zacząłem się wspinać. Przez chwilę zastanawiałem się nad zmianą postaci na ludzką, gdyż stopnie były bardzo wąskie, jednak szybko z tego zrezygnowałem. Słabsze zmysły oraz bardziej niezdarna sylwetka nigdy nie są atutem na nieznanym terytorium, na którym niewątpliwie się znajdowałem.
Po długim czasie w końcu postawiłem swoje łapy na normalnej podłodze okrągłego pokoju. Praktycznie od razu zacząłem świdrować wzrokiem mrok, a gdy dostrzegłem dziwnego rodzaju bryłę, podbiegłem do niej z zaciekawieniem. Kamienne ściany tej dziwnej rzeczy kończyły się na wysokości moich uszu, więc musiałem stanąć na tylnych łapach, przednie opierając o jedną z grubych ścianek, by cokolwiek widzieć.
Zainteresowany tym, co mogło być w środku, schyliłem pysk. Moje nozdrza uderzył zapach starych kości, a gdy kolejna błyskawica przebiła się przez dziurawy dach i wąskie okna, nie zdołałem stłumić krzyku.
W środku był szkielet. Ludzki, stary jak świat i okryty czymś co, kiedyś musiało być ubraniem, szkielet.
Dopiero kilka chwil później przypomniałem sobie, jak się chodzi i potykając się o własne łapy pobiegłem w stronę schodów. Moje serce niebezpiecznie przyspieszyło, a sierść zjeżyła się jak u kota. Zanim wszedłem do wąskiego korytarza, obróciłem się zaniepokojony w stronę truposza, czy aby na pewno został na swoim miejscu i nie postanowił mnie uściskać jak dawnego przyjaciela, który odbił mu partnerkę i zamordował dzieci. Na szczęście nadal leżał w czymś na wzór trumny.
Nie to, że bałem się kości lub zmarłych. W żadnym wypadku. Od zawsze byłem silnym i pewnym siebie samcem, któremu nic nie było straszne, ale... Powiedzmy, że mroczna atmosfera zamczyska, grzmoty dobiegające z zewnątrz oraz dźwięk kropel upadających na posadzkę robiły swoje. Najchętniej wróciłbym do mojej ukochanej jaskini i partnerki, ale z drugiej strony nie chciałem umrzeć za sprawą jakiegoś przewróconego drzewa. Siedzenie w jednym zamku z ludzkimi kośćmi i rozkładającymi się szczurami było jednak o wiele bardziej przyjemną perspektywą od śmierci.
Jeszcze raz zwróciłem pysk w stronę kamiennej niby-trumny i właśnie w tym momencie mrok rozświetliła błyskawica. Całkowicie przerażony rzuciłem się w stronę schodów, co okazało się niemożliwie głupim pomysłem – poślizgnąłem się. Stopnie wbijały mi się w ciało, a ja mimowolnie jęczałem przez zamknięty pysk. Tyle dobrego, że korytarz niedługo skręcał i nie licząc tego, że na koniec przywaliłem pyskiem o ścianę, nie stało się nic aż tak złego.
Wstałem i ostrożnie zacząłem schodzić niżej. Nie chciałem powtórki z rozrywki. Całe ciało bolało mnie niemiłosiernie, ale nie mogłem nic na to poradzić. W sumie jedyne, co mogłem zrobić to jak najszybciej się ewakuować z tego głupiego piętra. Co mnie podkusiło, żeby na nie włazić?! Gdybym umiał cofać się w czasie, zrobiłbym to i przywaliłbym sobie porządnie w pysk, gdy tylko do mojego pustego łba wpadła myśl, żeby tam wleźć. Zdecydowanie wolałem nieświadomość o moim martwym, ludzkim przyjacielu.
Idąc w stronę miejsca, które – jak wcześniej zauważyłem – nie miało nad sobą dziury oraz w którego pobliżu nie było żadnych trupów, burczałem z niezadowoleniem. Miałem sobie za złe, że w ogóle postanowiłem zapuścić się w te tereny.
- Trzeba było spytać jakiegoś wilka z żywiołem pogody, czy zapowiada się jakaś burza czy coś w tym stylu... - mruknąłem pod nosem. Dopiero potem dotarł do mnie sens tych słów, co tylko wzmogło moją irytację, której byłem adresatem. - Brawo, ty śmierdzący debilu. Świetny pomysł. Szkoda tylko, że nie znasz nikogo, kto miałby taki żywioł.
Przewróciłem oczami i uważając na szczególnie obolałe miejsca, ułożyłem się na podłodze. Zmęczenie – zarówno te psychiczne, jak i fizyczne – szybko wzięło nade mną górę i zapadłem w niespokojny sen. Przez pierwsze chwile zanim mój umysł całkiem odleciał, czułem jak w moje obolałe ciało wbijają się pozostałości cegieł, których wcześniej nie zauważyłem.
C.D.N
Uwagi: brak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz