Lipiec 2021r
Znajdowałem się niedaleko jeziora i gdy tylko dostrzegłem jej niebieskozieloną taflę wśród drzew, ruszyłem do niej biegiem. Wbiegłem na średniej wielkości kamień i na wpół skoczyłem, na wpół ześlizgnąłem się z niego i wpadłem do wody. Masa ciekłej substancji schłodziła moje nagrzane ciało i zmyła z niego pot. Stłumiłem westchnięcie zadowolenia i powoli otworzyłem oczy. Jezioro nie należało do najczystszych, ale i tak mogłem z łatwością dostrzec spłoszone ryby, które uciekały jak najdalej ode mnie. Kamienie wyścielające dno były na wpół pokryte mułem.
Mógłbym jakiegoś zabrać – pomyślałem, uśmiechając się lekko. Już miałem popłynąć do nich, gdy poczułem, że zaczyna brakować mi powietrza – Ale najpierw do góry.
Skierowałem się w stronę letniego słońca, które prześwitywało najpierw przez rozłożyste drzewa, a teraz na dodatek przez wodę.
Po chwili mój pysk wynurzył się z wody. Zrobiłem dziwny ruch pyskiem, by pozbyć się choć odrobiny kropel, które spływały mi teraz do oczu. Moje płuca mnie nie paliły, tak jak było to podczas mojej pierwszej kąpieli w tej watasze. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, przypominając sobie, jak przez Tori omal nie zabrakło mi powietrza. Nie mogłem uwierzyć, że od tego czasu minęło już tyle czasu...
Rozejrzałem się wokół jeziora. Niedaleko od brzegu dostrzegłem wiele lian, z których mieli korzystać chętni do skorzystania z konkurencji. A gdyby tak...
Zacząłem płynąć do brzegu i już kilka chwil później, wyszedłem z wody. Nagle powietrze stwierdziło, że fajnie będzie, gdy zacznie dodatkowo ochładzać moją mokrą sierść i ciało. Powstrzymując się, żeby nie zacząć trząść się z zimna, podszedłem do najbliższej liany i złapałem ją w pysk. Odszedłem kawałek i dodatkowo podskoczyłem. Złapałem pęd na tyle wysoko, że gdy zwisałem, moje łapy znalazły się w powietrzu. Było to bardzo dziwne, ale ekscytujące uczucie.
Już miałem zacząć się huśtać, gdy usłyszałem trzask. Ziemia znalazła się odrobinę bliżej.
O nie... - pomyślałem, słysząc kolejny trzask. I nagle upadłem na ziemię. Nie był to zbyt spektakularny upadek – na pewno zaliczyłem już nie raz piękniejszy – jednak grzbiet, na który upadłem, chwilę pobolał. Postanowiłem się na tym nie skupiać i już po chwili wstałem, otrzepując się.
- Dasz radę, As. Musisz odnaleźć tylko jakąś mocniejszą – mruknąłem, przyglądając się innym lianom.
Po jakimś czasie wypatrzyłem taką, która wydawała się stosunkowo mocna. Podszedłem do niej zdecydowanym krokiem i złapałem ją zębami. Następnie na próbę pociągnąłem ją w dół. Nic się niepokojącego się nie wydarzyło, więc wyciągnąłem usta w uśmiechu i wykonałem podobne ruchy, co poprzednim razem.
Zawisłem nad ziemią i zacząłem się huśtać. Gdy usłyszałem cichy trzask, zamarłem. Czekałem chwilę przygotowując się do kolejnego cudownego upadku. Gdy nic takiego się nie wydarzyło, westchnąłem z ulgą i wróciłem do huśtania się.
Po jakimś czasie zaczęły boleć mnie zęby. Postanowiłem spróbować owinąć sobie lianę wokół łap. Było to trudne, bo cały czas się poruszałem, jednak niemal w ostatniej chwili, udało mi się. Zacząłem się jeszcze bardziej huśtać i gdy miałem wrażenie, że odpadną mi łapy, puściłem ją.
Leciałem niczym ptak! Byłem najlepszym lotnikiem wszech czasów! Mogłem dostać się wszędzie, gdzie tylko chciałem. Z pewnością byłem posiadaczem jakiegoś żywiołu związanego z powietrzem, nie było innej opcji.
Ach, a ten upadek wprost w krzaki był całkowicie zaplanowany.
Otrzepałem się z liści, pajęczyn i tylko Eydis wie czego, na co wpadłem w tych krzakach. Wszystko mnie bolało, ale nie zamierzałem się poddawać. Miałem zamiar się wyćwiczyć i pokazać Navri, jak jestem uzdolniony.
Wynurzyłem pysk z wody zadowolony. Przesiedziałem nad jeziorem cały dzień. Łapy bolały mnie od ściskania liany, a reszta ciało od niezliczonej ilości upadków. Byłem wykończony, a przede mną był jeszcze wieczorny patrol. Nie ma szans, żebym jeszcze dzisiaj zrobił coś oprócz niego, zjedzenia czegoś i położenia się spać. Byłem jednak przygotowany na jutrzejszy poranek, podczas którego miałem zamiar spróbować swoich sił w tej durnej konkurencji. Kto wymyślił, żebyśmy mieli coś takiego robić?
Już miałem płynąć do brzegu, gdy coś mi się przypomniało. Chciałem zabrać jakiś kamień. Westchnąłem cicho i zanurkowałem. Słońce – choć dalej obecne – nie oświetlało już tak dobrze dna, więc nie mogłem wybrać żadnego wspaniałego. Bez namysłu złapałem najbliższy i czym prędzej popłynąłem do góry.
Gdy wyszedłem z wody, odłożyłem swoje znalezisko. Natrafiłem na w gruncie rzeczy ładny, niebieskawy kamień o nieregularnym kształcie. Był podłużny i jakby ucięty w wielu różnych miejscach. Wyglądało to całkiem interesująco.
- Czas iść – powiedziałem cicho, biorąc do pyska moją zdobycz. Idąc w stronę Szczenięcej Polany, minąłem skupisko lian. Widząc je, uśmiechnąłem się delikatnie – Do jutra, moje kochane.
- Navri, cześć! - zawołałem, biegnąc do białej wilczycy. Wadera zwróciła w moją stronę pysk. Jej spojrzenie było równie obojętne, co zwykle. Powoli skinęła łbem na przywitanie – Przyszedłem wziąć udział w drugiej konkurencji.
Navri ponownie skinęła łbem i wskazała ruchem ogona, żebym podążył za nią. Zrobiłem to z uśmiechem na pysku.
- Należysz do naszej części watahy, prawda? - spytałem po chwili. Wilczyca krótko przytaknęła. Była strasznie małomówna... - Czym się zajmujesz?
- Jestem jeszcze uczennicą – wyjaśniła krótko.
Słysząc jej słowa, otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia. Była tak dojrzała i wcale nie wyglądała aż tak młodo. Może właśnie kończyła szkołę?
Navri zmierzyła mnie chłodnym krokiem i przytaknęła. Czyżbym powiedział to na głos?
As, ty debilu – zrugałem się w myślach.
Szliśmy przez dłuższy czas w ciszy. Gdy mijaliśmy, usłyszałem szczenięce głosy na polanie. Wiedziałem, że to tam odbywają się lekcje, więc trochę mnie to zmyliło.
- Nie powinnaś się... uczyć?
Wadera pokręciła łbem i posłała mi chłodne spojrzenie. Westchnąłem. Widocznie samica nie miała ochoty na bliższe zapoznanie się. A szkoda. Mogłaby być ciekawą znajomą. Na partnerkę była moim zdaniem zdecydowanie zbyt sztywna. Wilczyca ogółem była zimna niczym śnieg... Uśmiechnąłem się krzywo, zdając sobie sprawę z ciekawego porównania, które mogło odnosić się również do jej białej sierści.
Nawiasem mówiąc, ta część watahy to był jeden wielki zbiór wilków o jasnej sierści. Valky, Lind, Navri i może ktoś jeszcze, ale w tej chwili nie potrafiłem sobie przypomnieć kto.
Navri odezwała się, dopiero gdy doszliśmy nad Jezioro. Wyjaśniła mi, że powinienem się rozbujać z pomocą liany i spróbować wskoczyć do jeziora. Kiwałem głową, udając czyste zafascynowanie. Wiedziałem, że pójdzie mi dobrze. W końcu ćwiczyłem tak wiele!
Z nonszalancją złapałem jedną z lian i odszedłem kawałek. W końcu owinąłem ją wokół swoich łap i podskoczyłem, łapiąc dodatkowy skrawek w pysk. Następnie odepchnąłem się z pomocą tylnych łap i zacząłem huśtać. Szło mi idealnie. Oczami wyobraźni widziałem, jak wpadam pięknie do wody, a Navri krzyczy zdumiona.
No i gdy tylko o tym pomyślałem, wszystko zaczęło się sypać. Liana zatrzeszczała, a ja całkiem wystraszony zacisnąłem mocno zęby. Udało mi się ją mocno podgryźć i już po chwili rozerwała się w moim pysku. Zszokowany, wypuściłem ją, co okazało się kolejnym błędem. Liana została podzielona na dwie części. Na szczęście od zawsze byłem bardzo uzdolniony i upadłem idealnie... na białej samicy, która pisnęła zaskoczona.
- Przepraszam! – zawołałem, odskakując – Nie wiem, jak to się stało!
Navri prychnęła cicho i machnęła łapą. Następnie wskazała na inną lianę. Przekaz był prosty. „Próbujesz jeszcze raz?”.
Nie odpowiedziałem, tylko podszedłem do innej. Wybrałem na tyle mocną, by mogłaby ona utrzymać nawet szanownego Valky'ego. Uważnie wykonałem te same ruchy, co wcześniej. Tym razem jednak udało się bez przygód i już kilka chwil później wpadłem do wody. Wynurzyłem się z szerokim uśmiechem na pysku.
- Kto jest najlepszy?! - zawołałem ze śmiechem.
Navri spojrzała na mnie obojętnie, co spowodowało u mnie jeszcze większy napad wesołości. Sam nie wiedziałem dlaczego. Czułem się świetnie. Udało mi się pokonać tę siłę nieczystą zwaną konkurencją. Wygrałem karty.
No i czeka cię jeszcze dzisiaj smaczna kolacja – powiedziałem do siebie w myślach, przypominając sobie o spotkaniu z moją przyjaciółką. Nie mogłem się już doczekać – Ale najpierw karty...
Byłem ciekawy, jakie tym razem udało mi się zdobyć. Miałem nadzieję na coś z kompletów, z których udało mi się wygrać coś wcześniej. Bardzo chciałem cokolwiek wygrać.
Wygrane karty: brązowe: Sarny, Jelenie; srebrne: Smok, Kirin.
Uwagi: Przez taki upadek na innego wilka mógł mu zrobić poważną krzywdę. Nie wiem jednak jaka dokładnie była to wysokość, więc nie jest to stricte błąd.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz