Zacieśnianie więzi

W ramach lepszego zapoznania się ze sobą realizujemy comiesięczny projekt losowania osób, do których można napisać op. i dostać dzięki temu +3 pkt. do każdej z umiejętności (+1 pkt. do mocy).
Link do osób, które zostały wylosowane znajduje się tutaj. :)

piątek, 13 kwietnia 2018

Od Torance "Związki miedzywilkowe" cz.1 (Cd.Kai)

wrzesień 2020 roku
Siedziałam przy wyjściu swojej jaskini i obserwowałam rośliny uginające się pod wpływem silnego wiatru. Rano pogoda zapowiadała się tak pięknie – świeciło słońce, było ciepło w porównaniu do ostatnich kilku dni – a teraz? Z nieba skapywało multum kropli deszczu. Nie musiałam wychodzić, żeby wiedzieć, że były przeraźliwie zimne – na samą myśl miałam dreszcze. Ach, jeszcze ten wiatr przypominający bardziej zbliżający się huragan, niż mój wymarzony lekki, letni wiaterek. Strach było wychodzić z jaskini, żeby „nie odlecieć”. Nawiasem mówiąc, według skrzydlatych wilków latanie podczas takiej pogody wymaga sporych umiejętności – wiatr ma znosić ich w różne strony. Ja tam nie wiem – zawsze trzymam się bezpiecznie ziemi i jakoś nie tęskno mi do lotów w przestworzach.
Także siedziałam tuż przy wejściu z jaskini, w miejscu, w którym nie dosięgały mnie deszczowe krople i delikatnie mówiąc – nudziłam się. Jak codziennie miałam wolne popołudnie podczas którego zwykle spałam. Dzisiaj jednak nie miałam na to ochoty. Pomimo nocki spędzonej na patrolowaniu terenów i porannego polowania nie czułam zmęczenia. A przynajmniej nie na tyle, żeby zasnąć. Z tego powodu siedziałam jakby wpół śnie i obserwowałam mini walkę żywiołów, która rozgrywała się na dworze. Co jakiś czas zerkałam na słońce, żeby określić, kiedy będę musiała wyjść na kolejne polowanie.
Jak na razie miałam przed sobą jeszcze kilka godzin wolności i prawdopodobnej nudy. Westchnęłam ciężko i wstałam. Skierowałam kroki ku miejscu, w którym zwykle spałam i po chwili się w nim ułożyłam. Postanowiłam jednak spróbować się zdrzemnąć.

Obudziłam się niemal podskakując. Miałam przeczucie, że spałam dzisiaj zbyt długo i mam niewiele czasu do rozpoczęcia polowania. Szybkie spojrzenie na to, że zrobiło się ciemniej utwierdziło mnie w przekonaniu, że zaczyna się wieczór i mam bardzo mało czasu.
Czym prędzej wstałam i wybiegłam z jaskini. Miesiące wychowywania się w watasze dały swoje i teraz biegałam znacznie szybciej niż gdy mieszkałam z ludźmi.
Może to dlatego, że wtedy byłam szczeniakiem? - pomyślałam, ale niemal od razu zrugałam się – Nie, gdybyś dorastała w mieście to byłabyś o wiele wolniejsza niż teraz. Nie chodzi o czas, ale o miejsce. Dzicz hartuje.
Już po chwili znalazłam się przy Wodopoju. Czekało mnie sporo biegania, więc przydałoby się zawczasu trochę napić. Pochyliłam się nad taflą wody i zanurzyłam język w zimnej wodzie. Chłeptałam ją w miarę szybko, ale nie na tyle, żeby się zakrztusić. Gdy zaspokoiłam pragnienie zerwałam się i pobiegłam do Zielonego Lasu, gdzie była zbiórka. Mieliśmy tego wieczoru polować na sarny. Przywitał mnie tam widok znacznie starszego niebieskiego basiora.
- Dobry wieczór – przywitałam się grzecznie. Dante skinął mi głową na powitanie.
Wysoki samiec siedział pod jednym z drzew, prawie dotykając głową jednej z niższych gałęzi. Usiadłam koło niego, starając się zwracać uwagi na to, że ledwo sięgałam mu do barków. Jejku, jaki on był wysoki!
- Hm, ten... Co u ciebie? - zapytałam przerywając ciszę. Basior potrząsnął lekko pyskiem i spojrzał na mnie z zaskoczeniem. Nie rozmawiałam z nim zbyt wiele razy. Po prostu nie wiedziałam o czym mogłabym rozmawiać z ojcem mojej szkolnej koleżanki. Fakt, może Dante nie był najdojrzalszą dorosłą osobą jaką znałam, ale jednak górował nade mną wiekiem. I siłą. Matko, jakie on miał mięśnie! Gdyby chciał położyłby mnie w jednej chwili.
Nie zachwycaj się nim tak. Jest dla ciebie za stary – mruknął As w moim umyśle. Przesłałam mu w odpowiedzi obraz siebie przewracającej oczami.
Może jest starszy, ale to mu tylko dodaje uroku. Nie sądzisz, że starsze samce są bardziej atrakcyjne? - zapytałam udając zachwyt.
Nie – uciął samiec zimnym głosem. Cudem powstrzymałam śmiech na to oświadczenie.
- Ach, nic ciekawego. Jakoś lecą te kolejne lata. Navri – jak zapewne wiesz – świetnie radzi sobie w szkole. Jednak u mnie? Nic interesującego – odpowiedział nieświadomy odbywającej się rozmowy o jego aparycji Dante. Odpowiedziałam uśmiechem. - A co u ciebie?
- Zimno, wietrznie i deszczowo.
- Fakt, w tym roku pogoda nie jest zbyt piękna. Nie pamiętam roku, w którym ta była tak kapryśna, a kilka lat już na tym świecie przeżyłem.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem. Basior chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował. Temat się urwał – żadne z nas nie wiedziało o czym możemy porozmawiać. Siedzieliśmy więc w niezręcznej ciszy do chwili przybycia Karou.
- Hej, sorki za spóźnienie – przywitała nas, gdy tylko znalazła się w odległości kilku metrów. W odpowiedzi skinęłam jej głową z uśmiechem.
- Witaj, nic się nie stało – powiedział basior i wstał lekko się otrzepując. - Bierzmy się za polowanie. Poszukajcie jakichś tropów.
- Się robi.
Schyliłam nos do ziemi i zaczęłam węszyć. Uszy instynktownie się wyprostowały i zaczęły wysłuchiwać najmniejszych szmerów. Mój nos wychwytywał przeróżne wonie jednak skupiłam się na tych zostawionych przez niedawno przechodzącą zwierzynę. Mój wzrok się wyostrzył i oczy skanowały teren wyszukując śladów zostawionych przez nasze przyszłe ofiary. Kochałam ten moment, gdy moje zmysły się wyostrzały. Uwielbiałam tropić, szukać, podążać za zwierzyną. Może stanowisko goniącej nie był to szczyt kariery - od tego stanowisk zaczynały nowe wilki, a ja byłam w watasze od jakiegoś roku – jednak dla mnie była to praca wymarzona, idealna. Łączyła to co najbardziej kochałam – bieganie i tropienie.
- Mam! - „zawołała” szeptem Karou. Podniosłam łeb i zwróciłam się w kierunku koleżanki. - To zając, przechodził tędy kilkanaście minut przed naszym przyjściem.
- To nie sarna, ale każde mięso się nadaje. Karou, prowadź – rozkazał Dante. Aktualnie nie mieliśmy przywódcy polowań, grupy ogólnie kulały. Kilka starszych stażem i wiekiem wilków zajęło na zastępstwo stanowiska łowieckie. Yuki – moja była opiekunka, będący tutaj Dante i jego siostra Sohara. Jako starsi i bardziej doświadczenie łowcy, po części byli również naszymi przywódcami.
Samica poprowadziła nas przez gąszcz roślin. Czułam jak mokre gałęzie i liście dotykają mojego jeszcze bardziej mokrego futra. Nie lubiłam deszczu. Nie chciałam jednak skupiać się na ułożeniu swojej sierści – za bardzo przypominało mi to moją szkolną byłą przyjaciółkę – Aoki. Pochyliłam głowę i zaczęłam węszyć za zającem. Karou miała rację, przechodziło tędy – sądząc po śladach raczej niespiesznie – rzeczone zwierzę i to naprawdę niedawno.
Szliśmy tym tropem cicho, jednak szybkim tempem. Zaledwie kilka chwil po znalezieniu zapachu, Karou zatrzymała się i wskazała ogonem pewne miejsce. Skierowałam tam wzrok i zauważyłam tłuste zwierzątko. Nie wiem, co to spowodowało, może przeczucie, ale zając spojrzał przestraszony w naszą stronę i odkicał w miarę szybkim tempem.
- Tori, leć – syknęła Karou.
Nie potrzebowałam zachęty, czym prędzej zerwałam się do biegu i zaczęłam zataczać koło wokół zwierzątka. Miałam zamiar zmusić go do zrobienia koła i wbiegnięcia wprost na moich znajomych z grupy. Robiłam duże susy, żeby jak najszybciej dogonić zwierzątko. Gdy się z nim zrównałam, zaczęłam napierać na niego od prawej strony. Jeszcze bardziej przestraszony zając przyspieszył i zaczął trochę skręcać. Nie przestawałam, a zwierzę zataczało coraz większy łuk. W końcu gnało prawie wprost na Karou, która już szykowała się do skoku.
Zwolniłam, żeby wadera nie wpadła na mnie. Zając obawiając się zagrożenia z mojej strony uciekał dalej. Nie zauważył jeszcze przygotowującej się do skoku wilczycy. Roześmiałam się cicho, kiedy zwierzę spostrzegło, że prawdziwe zagrożenie nadchodzi z drugiej strony. Zając się na chwilę zawahało, w którą stronę uciekać. I to zawahanie przypieczętowało jego los. Karou skoczyła i zatopiła kły w tylnej łapie zwierzęcia. Na jej miejsce skoczył Dante, który jednym zdecydowanym kłapnięciem zębów pozbawił zwierzę życia. Nogi przerażonego zająca drgały jeszcze w ostatnich spazmach. O tak, kochałam polowania.

Tego wieczoru upolowaliśmy jeszcze jednego, trochę mniejszego zająca i średniej wielkości sarnę. Pomimo nieprzyjaznej pogody zwierzęta kręciły się po lesie i żal było nie skorzystać. Warto byłoby zacząć robić zapasy, głównie ze względu na zbliżającą się zimę – po pogodzie można było stwierdzić, że w tym roku przyjdzie do nas raczej wcześnie.
- Dobra, to raczej koniec na dzisiaj. Bierzcie zwierzaki i niesiemy je do watahy – polecił Dante.
Skinęłyśmy głowami na zgodę i wzięłyśmy w pyski nasze dzisiejsze ofiary. Teraz trzeba je zanieść, potem mogłam się ogarnąć i miałam jeszcze trochę czasu do nocnego patrolu. Ech, czasem mam wrażenie, że te obowiązki mnie przygniatają i nie dam rady...

Wybrałam z kupki zwierzyny upolowanego niedawno mniejszego zająca i zabrałam w jakiś kąt. Byłam głodna, bardzo głodna. Na jedzenie praktycznie się rzuciłam. Dobre wychowanie i wyrafinowane jedzenie? Ach, po co? Na co to komu? Nie jadłam jak totalny niechluj, jednak też nie w sposób, który szlachta mogłaby zaakceptować – w końcu nie robiłam tego długo, powoli, aż mięso straci smak.
Zając był smaczny, wręcz przepyszny. Chociaż w sumie nie spotkałam się z niedobrym jedzeniem odkąd trafiłam do watahy. Tak, psia karma nigdy temu nie dorówna, nie ma szans. Fuj, na samo wspomnienie o niej robi mi się niedobrze. Ohyda.
Rozejrzałam się wokół. Było nadal jasno, więc miałam jeszcze czas, by pójść do Wodopoju i może nawet zanurzyć się w ciepłych wodach Wodospadu. Potrzebowałam kąpieli innej niż tej za sprawą deszczu. Poza tym byłam już trochę zziębnięta.

Zawsze zapominałam jak bardzo pływanie jest niesamowite. Dopiero gdy zanurzałam się w wodzie, przypominałam sobie o tej radości związanej z nurkowaniem i pływaniem. Właśnie kończyłam kąpiel, gdy zobaczyłam zbliżającą się postać. Najszybciej jak umiałam wyskoczyłam z wody i otrzepałam się z niej.
- Kai! - zawołałam do przechodzącego basiora. Wilk zastrzygł uszami i zwrócił pysk w moją stronę.
Biegłam wprost na swojego mentora. Nie widziałam go od zakończenia szkoły. Stęskniłam się za nim. Kai był dla mnie jak ojciec, którego nie miałam. Bliższy od kogokolwiek na tym świecie.
Kogokolwiek? Jesteś pewna, Tor? - zapytał jakiś głos we mnie. I wyjątkowo nie był to As, tylko mój głos. Zignorowałam go.
- Tori, he... - przerwałam samcowi przywitanie prawie na niego wpadając i opatulając go łapami. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam. Bałam się reakcji starszego samca. Ale tak bardzo się stęskniłam za nim, że...Ach, czy to ważne? Po prostu tęskniłam...
Poczułam jak samiec opatula mnie swoimi łapami. Byliśmy tak przytuleni.
Jak córka z ojcem... - pomyślałam mając łzy w oczach – Chciałabym mieć prawdziwą rodzinę...
O nie, Kai pewnie przeczytał to w moich myślach. Sarenki, co sobie pomyśli? - myślałam gorączkowo puszczając samca. Odsunęłam się na kilka kroków od niego.
- Kai, jeśli to słyszałeś, to to jakoś skomentuj. Jakkolwiek. Błagam cię – zwróciłam się do szarobiałego basiora.
Wilk zmierzył mnie wzrokiem pod którym się skuliłam. Czekałam na jego słowa jak na werdykt.
Kai, błagam cię, błagam, błagam, błagam... - prosiłam w myślach.

<Kai?>

Uwagi: Brak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz