wrzesień 2020 roku
Siedziałam przy wyjściu swojej
jaskini i obserwowałam rośliny uginające się pod wpływem silnego
wiatru. Rano pogoda zapowiadała się tak pięknie – świeciło
słońce, było ciepło w porównaniu do ostatnich kilku dni – a
teraz? Z nieba skapywało multum kropli deszczu. Nie musiałam
wychodzić, żeby wiedzieć, że były przeraźliwie zimne – na
samą myśl miałam dreszcze. Ach, jeszcze ten wiatr przypominający
bardziej zbliżający się huragan, niż mój wymarzony lekki, letni
wiaterek. Strach było wychodzić z jaskini, żeby „nie odlecieć”.
Nawiasem mówiąc, według skrzydlatych wilków latanie podczas
takiej pogody wymaga sporych umiejętności – wiatr ma znosić ich
w różne strony. Ja tam nie wiem – zawsze trzymam się bezpiecznie
ziemi i jakoś nie tęskno mi do lotów w przestworzach.
Także siedziałam tuż przy wejściu z
jaskini, w miejscu, w którym nie dosięgały mnie deszczowe krople i
delikatnie mówiąc – nudziłam się. Jak codziennie miałam wolne
popołudnie podczas którego zwykle spałam. Dzisiaj jednak nie
miałam na to ochoty. Pomimo nocki spędzonej na patrolowaniu terenów
i porannego polowania nie czułam zmęczenia. A przynajmniej nie na
tyle, żeby zasnąć. Z tego powodu siedziałam jakby wpół śnie i
obserwowałam mini walkę żywiołów, która rozgrywała się na
dworze. Co jakiś czas zerkałam na słońce, żeby określić, kiedy
będę musiała wyjść na kolejne polowanie.
Jak na razie miałam przed sobą
jeszcze kilka godzin wolności i prawdopodobnej nudy. Westchnęłam
ciężko i wstałam. Skierowałam kroki ku miejscu, w którym zwykle
spałam i po chwili się w nim ułożyłam. Postanowiłam jednak
spróbować się zdrzemnąć.
Obudziłam się
niemal podskakując. Miałam przeczucie, że spałam dzisiaj zbyt
długo i mam niewiele czasu do rozpoczęcia polowania. Szybkie
spojrzenie na to, że zrobiło się ciemniej utwierdziło mnie w
przekonaniu, że zaczyna się wieczór i mam bardzo mało czasu.
Czym prędzej wstałam i wybiegłam z
jaskini. Miesiące wychowywania się w watasze dały swoje i teraz
biegałam znacznie szybciej niż gdy mieszkałam z ludźmi.
Może to dlatego, że wtedy byłam
szczeniakiem? - pomyślałam, ale niemal od razu zrugałam się –
Nie, gdybyś dorastała w mieście to byłabyś o wiele wolniejsza
niż teraz. Nie chodzi o czas, ale o miejsce. Dzicz hartuje.
Już po chwili znalazłam się przy
Wodopoju. Czekało mnie sporo biegania, więc przydałoby się
zawczasu trochę napić. Pochyliłam się nad taflą wody i
zanurzyłam język w zimnej wodzie. Chłeptałam ją w miarę szybko,
ale nie na tyle, żeby się zakrztusić. Gdy zaspokoiłam pragnienie
zerwałam się i pobiegłam do Zielonego Lasu, gdzie była zbiórka.
Mieliśmy tego wieczoru polować na sarny. Przywitał mnie tam widok
znacznie starszego niebieskiego basiora.
- Dobry wieczór – przywitałam się
grzecznie. Dante skinął mi głową na powitanie.
Wysoki samiec siedział pod jednym z
drzew, prawie dotykając głową jednej z niższych gałęzi.
Usiadłam koło niego, starając się zwracać uwagi na to, że ledwo
sięgałam mu do barków. Jejku, jaki on był wysoki!
- Hm, ten... Co u ciebie? - zapytałam
przerywając ciszę. Basior potrząsnął lekko pyskiem i spojrzał
na mnie z zaskoczeniem. Nie rozmawiałam z nim zbyt wiele razy. Po
prostu nie wiedziałam o czym mogłabym rozmawiać z ojcem mojej
szkolnej koleżanki. Fakt, może Dante nie był najdojrzalszą
dorosłą osobą jaką znałam, ale jednak górował nade mną
wiekiem. I siłą. Matko, jakie on miał mięśnie! Gdyby chciał
położyłby mnie w jednej chwili.
Nie zachwycaj się nim tak. Jest dla
ciebie za stary – mruknął As w moim umyśle. Przesłałam mu w
odpowiedzi obraz siebie przewracającej oczami.
Może jest starszy, ale to mu tylko
dodaje uroku. Nie sądzisz, że starsze samce są bardziej
atrakcyjne? - zapytałam udając zachwyt.
Nie – uciął samiec zimnym głosem.
Cudem powstrzymałam śmiech na to oświadczenie.
- Ach, nic ciekawego. Jakoś lecą te
kolejne lata. Navri – jak zapewne wiesz – świetnie radzi sobie w
szkole. Jednak u mnie? Nic interesującego – odpowiedział
nieświadomy odbywającej się rozmowy o jego aparycji Dante.
Odpowiedziałam uśmiechem. - A co u ciebie?
- Zimno, wietrznie i deszczowo.
- Fakt, w tym roku pogoda nie jest zbyt
piękna. Nie pamiętam roku, w którym ta była tak kapryśna, a
kilka lat już na tym świecie przeżyłem.
Skinęłam głową na znak, że
rozumiem. Basior chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował.
Temat się urwał – żadne z nas nie wiedziało o czym możemy
porozmawiać. Siedzieliśmy więc w niezręcznej ciszy do chwili
przybycia Karou.
- Hej, sorki za spóźnienie –
przywitała nas, gdy tylko znalazła się w odległości kilku
metrów. W odpowiedzi skinęłam jej głową z uśmiechem.
- Witaj, nic się nie stało –
powiedział basior i wstał lekko się otrzepując. - Bierzmy się za
polowanie. Poszukajcie jakichś tropów.
- Się robi.
Schyliłam nos do ziemi i zaczęłam
węszyć. Uszy instynktownie się wyprostowały i zaczęły
wysłuchiwać najmniejszych szmerów. Mój nos wychwytywał przeróżne
wonie jednak skupiłam się na tych zostawionych przez niedawno
przechodzącą zwierzynę. Mój wzrok się wyostrzył i oczy
skanowały teren wyszukując śladów zostawionych przez nasze
przyszłe ofiary. Kochałam ten moment, gdy moje zmysły się
wyostrzały. Uwielbiałam tropić, szukać, podążać za zwierzyną.
Może stanowisko goniącej nie był to szczyt kariery - od tego
stanowisk zaczynały nowe wilki, a ja byłam w watasze od jakiegoś
roku – jednak dla mnie była to praca wymarzona, idealna. Łączyła
to co najbardziej kochałam – bieganie i tropienie.
- Mam! - „zawołała” szeptem
Karou. Podniosłam łeb i zwróciłam się w kierunku koleżanki. -
To zając, przechodził tędy kilkanaście minut przed naszym
przyjściem.
- To nie sarna, ale każde mięso się
nadaje. Karou, prowadź – rozkazał Dante. Aktualnie nie mieliśmy
przywódcy polowań, grupy ogólnie kulały. Kilka starszych stażem
i wiekiem wilków zajęło na zastępstwo stanowiska łowieckie. Yuki
– moja była opiekunka, będący tutaj Dante i jego siostra Sohara.
Jako starsi i bardziej doświadczenie łowcy, po części byli
również naszymi przywódcami.
Samica poprowadziła nas przez gąszcz
roślin. Czułam jak mokre gałęzie i liście dotykają mojego
jeszcze bardziej mokrego futra. Nie lubiłam deszczu. Nie chciałam
jednak skupiać się na ułożeniu swojej sierści – za bardzo
przypominało mi to moją szkolną byłą przyjaciółkę – Aoki.
Pochyliłam głowę i zaczęłam węszyć za zającem. Karou miała
rację, przechodziło tędy – sądząc po śladach raczej
niespiesznie – rzeczone zwierzę i to naprawdę niedawno.
Szliśmy tym tropem cicho, jednak
szybkim tempem. Zaledwie kilka chwil po znalezieniu zapachu, Karou
zatrzymała się i wskazała ogonem pewne miejsce. Skierowałam tam
wzrok i zauważyłam tłuste zwierzątko. Nie wiem, co to
spowodowało, może przeczucie, ale zając spojrzał przestraszony w
naszą stronę i odkicał w miarę szybkim tempem.
- Tori, leć – syknęła Karou.
Nie potrzebowałam zachęty, czym
prędzej zerwałam się do biegu i zaczęłam zataczać koło wokół
zwierzątka. Miałam zamiar zmusić go do zrobienia koła i
wbiegnięcia wprost na moich znajomych z grupy. Robiłam duże susy,
żeby jak najszybciej dogonić zwierzątko. Gdy się z nim zrównałam,
zaczęłam napierać na niego od prawej strony. Jeszcze bardziej
przestraszony zając przyspieszył i zaczął trochę skręcać. Nie
przestawałam, a zwierzę zataczało coraz większy łuk. W końcu
gnało prawie wprost na Karou, która już szykowała się do skoku.
Zwolniłam, żeby wadera nie wpadła na
mnie. Zając obawiając się zagrożenia z mojej strony uciekał
dalej. Nie zauważył jeszcze przygotowującej się do skoku
wilczycy. Roześmiałam się cicho, kiedy zwierzę spostrzegło, że
prawdziwe zagrożenie nadchodzi z drugiej strony. Zając się na
chwilę zawahało, w którą stronę uciekać. I to zawahanie
przypieczętowało jego los. Karou skoczyła i zatopiła kły w
tylnej łapie zwierzęcia. Na jej miejsce skoczył Dante, który
jednym zdecydowanym kłapnięciem zębów pozbawił zwierzę życia.
Nogi przerażonego zająca drgały jeszcze w ostatnich spazmach. O
tak, kochałam polowania.
Tego wieczoru upolowaliśmy jeszcze
jednego, trochę mniejszego zająca i średniej wielkości sarnę.
Pomimo nieprzyjaznej pogody zwierzęta kręciły się po lesie i żal
było nie skorzystać. Warto byłoby zacząć robić zapasy, głównie
ze względu na zbliżającą się zimę – po pogodzie można było
stwierdzić, że w tym roku przyjdzie do nas raczej wcześnie.
- Dobra, to raczej koniec na dzisiaj.
Bierzcie zwierzaki i niesiemy je do watahy – polecił Dante.
Skinęłyśmy głowami na zgodę i
wzięłyśmy w pyski nasze dzisiejsze ofiary. Teraz trzeba je
zanieść, potem mogłam się ogarnąć i miałam jeszcze trochę
czasu do nocnego patrolu. Ech, czasem mam wrażenie, że te obowiązki
mnie przygniatają i nie dam rady...
Wybrałam z kupki zwierzyny upolowanego
niedawno mniejszego zająca i zabrałam w jakiś kąt. Byłam głodna,
bardzo głodna. Na jedzenie praktycznie się rzuciłam. Dobre
wychowanie i wyrafinowane jedzenie? Ach, po co? Na co to komu? Nie
jadłam jak totalny niechluj, jednak też nie w sposób, który
szlachta mogłaby zaakceptować – w końcu nie robiłam tego długo,
powoli, aż mięso straci smak.
Zając był smaczny, wręcz przepyszny.
Chociaż w sumie nie spotkałam się z niedobrym jedzeniem odkąd
trafiłam do watahy. Tak, psia karma nigdy temu nie dorówna, nie ma
szans. Fuj, na samo wspomnienie o niej robi mi się niedobrze. Ohyda.
Rozejrzałam się wokół. Było nadal
jasno, więc miałam jeszcze czas, by pójść do Wodopoju i może
nawet zanurzyć się w ciepłych wodach Wodospadu. Potrzebowałam
kąpieli innej niż tej za sprawą deszczu. Poza tym byłam już
trochę zziębnięta.
Zawsze zapominałam jak bardzo pływanie
jest niesamowite. Dopiero gdy zanurzałam się w wodzie,
przypominałam sobie o tej radości związanej z nurkowaniem i
pływaniem. Właśnie kończyłam kąpiel, gdy zobaczyłam zbliżającą
się postać. Najszybciej jak umiałam wyskoczyłam z wody i
otrzepałam się z niej.
- Kai! - zawołałam do przechodzącego
basiora. Wilk zastrzygł uszami i zwrócił pysk w moją stronę.
Biegłam wprost na swojego mentora. Nie
widziałam go od zakończenia szkoły. Stęskniłam się za nim. Kai
był dla mnie jak ojciec, którego nie miałam. Bliższy od
kogokolwiek na tym świecie.
Kogokolwiek? Jesteś pewna, Tor? -
zapytał jakiś głos we mnie. I wyjątkowo nie był to As, tylko mój
głos. Zignorowałam go.
- Tori, he... - przerwałam samcowi
przywitanie prawie na niego wpadając i opatulając go łapami. Nie
wiedziałam, czemu to zrobiłam. Bałam się reakcji starszego samca.
Ale tak bardzo się stęskniłam za nim, że...Ach, czy to ważne? Po
prostu tęskniłam...
Poczułam jak samiec opatula mnie
swoimi łapami. Byliśmy tak przytuleni.
Jak córka z ojcem... - pomyślałam
mając łzy w oczach – Chciałabym mieć prawdziwą rodzinę...
O nie, Kai pewnie przeczytał to w
moich myślach. Sarenki, co sobie pomyśli? - myślałam gorączkowo
puszczając samca. Odsunęłam się na kilka kroków od niego.
- Kai, jeśli to słyszałeś, to to
jakoś skomentuj. Jakkolwiek. Błagam cię – zwróciłam się do
szarobiałego basiora.
Wilk zmierzył mnie wzrokiem pod którym
się skuliłam. Czekałam na jego słowa jak na werdykt.
Kai, błagam cię, błagam, błagam,
błagam... - prosiłam w myślach.
<Kai?>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz