Październik 2019 r.
Jak Biscuit to robił? - zastanawiałam się, stojąc nad na oko dwumetrowym dołem. Do drugiego brzegu dzieliło mnie mniej więcej tyle samo, jednak jakoś nie miałam chęci na poszukiwanie kłody dość długiej, by posłużyła mi za most. W końcu wysłali mnie na przeczesywanie terenów. Skąd o tym wiedziałam? Przywódczyni na mnie nakrzyczała, wskazując skromny tłum różnobarwnych psowatych (wciąż nieco mnie to dotykało - w końcu pomimo lekkiej niechęci do zwierząt od zawsze w moich oczach były one dzikimi i niezależnymi stworzeniami, a nie... nawet nie wiem, jak to nazwać), który dzielił się na pojedyncze postacie, z czego każda podążała w dowolnie przez siebie wybranym kierunku.
Teraz, siedząc tak na rowem, wracałam myślami do swojego życia w USA. Wszystko było czyste, poukładane... a teraz? Brud, wymaganie przesadnego wysiłku fizycznego i przede wszystkim totalny chaos. Nic tu już nie rozumiem. Nie chodzi już nawet o język, którym się posługują, a o panujące tutaj reguły. Właściwie, to chyba nawet nie chcę rozumieć. Zbyt boję się, że to zbyt bardzo namąci mi w głowie.
Najgorsze były jednak posiłki. Znosili truchło jakiejś sarny czy zająca na centralną łąkę, a wszyscy bez namysłu zabierali się do jedzenia. Ja zwykle stałam z boku i patrzyłam na puste spojrzenie Bogu winnemu zwierzęciu, walcząc z mdłościami. Do zjedzenia czegokolwiek przekonałam się dopiero po kilku dniach, kiedy, przymierając głodem, o mało nie straciłam przytomności. Wzięłam zajączka i odciągnęłam z dala od spojrzeń tych wścibskich istot. Tam, używając krzemienia często wykorzystywanego przez pozostałe (prawdopodobnie) wilki, rozpaliłam ognisko i upiekłam mięso. W końcu zdarzało mi się takowe jeść w luksusowych restauracjach... W końcu to prawie to samo, prawda?
Mimo tego, że jakoś powoli zaczynało się układać, czułam olbrzymią niechęć do swojego życia. Jedyne co mnie ratowało, był fakt, że czasem, towarzysząc Herbertowi w treningach sprawnościowych, dostrzegałam pewne, dość intrygujące szczegóły. Niekiedy sam mi o czymś mówił. Na przykład o sztuce przetrwania w trudnych warunkach. Słuchałam jednym uchem, a teraz tego żałuję. Wciąż miałam na łapie poparzenie przy pierwszej, dość nieudolnej próbie wzniecenia ognia. Biscuit, choć na takiego nie wyglądał, posiadał wielką wiedzę w zakresie radzenia sobie w tego typu sytuacjach. Również w samoobronie. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, szkolił się pod okiem doktora Kingdoma. Gdyby mi tego nie powiedział, prawdopodobnie nawet bym na to nie wpadła, że miał dość niestandardową pracę po godzinach. Fakt, miał dość imponującą sylwetkę, lecz...
Pokręciłam głową, starając się wyrwać z zasłony wspomnień. Świętej pamięci doktor Kingdom nie jest mi teraz do niczego potrzebny, ani tym bardziej jego zagadkowe życie. Po raz kolejny, mrużąc paskudne, wilcze ślepia, zlustrowałam okolicę. Byłam święcie przekonana, że Biscuit by to przeskoczył. Tak, z całą pewnością by to zrobił. Wziąłby rozbieg, odbił się od tej kłody i bez problemu wykonał jeden długi sus... Miałam tę sytuację przed oczami. Wyglądało dość łatwo, bym spróbowała tego samego.
Cofnęłam się, przygotowałam do startu... I ruszyłam. Kilka metrów i odbiłam się od kłody, jednak musiałam coś źle wymierzyć, bo nie dość, że się pośliznęłam, to jeszcze zahaczyłam łapą. To zadziało się szybko. Huk, szum i plusk świadczący o lądowaniu w błocie. Otwierając ślepia, uświadomiłam sobie to, że wpadłam do rowu i miałam zmiażdżoną jedną kończynę. Rozchodził się po niej niewyobrażalny ból. Mimo woli z mojego gardła wydało się żałosne wycie. Odpowiedziało mi jedynie echo. Byłam sama.
Sapałam z bólu i zdenerwowania, próbując się wydostać, ale nic z tego. Z trudem powstrzymywałam piekące łzy. Cóż za żałosny koniec... - pomyślałam, po czym wpadłam na pomysł, by zamiast ciągnąć za zmiażdżoną łapę, spróbować zepchnąć kłodę. Udało się już po kilku wyjątkowo długich minutach. Drewno się stoczyło, z pluskiem wpadając do głębszego błota. Poczułam, że przez ten czas moje serce biło jak oszalałe. W końcu zwróciłam wzrok ku łapie. Byłam pielęgniarką - przeszło mi przez myśl - powinnam wiedzieć, co zrobić w takich wypadkach. Wzięłam wdech i wydech dla uspokojenia. Tak wiele czasu minęło od mojej ostatniej służby w przychodni...
Czułam, jak do łapy napływa krew. To już był dobry znak. Spróbowałam ją wyprostować... i udało się. Wydałam z siebie głośne westchnienie ulgi. Bolała, jednak nie wyglądała na złamaną ani nawet skręconą. Posiniaczona z całą pewnością, ale to nic poważnego. Powinnam co prawda udać się do lekarza, jednak czułam wstyd zbyt wielki, aby to zrobić. To zwykłe obicie - mówiłam w myślach. Powoli podniosłam się z ziemi, wciąż starając się porozciągać zbolałe mięśnie. Trochę drżały, ale rzeczywiście miałam ją sprawną.
Zerknęłam w górę. Musiałam się wdrapać na ścianę stromego rowu, aby przejść na drugą stronę. Wzdrygnęłam się, patrząc na brudną wodę zalegającą mi pod łapami. Była zimna, brudna i śmierdząca. Gdybym wiedziała, jak to się skończy, wolałabym już poszukać tego mostu.
Wdrapałam się na kłodę i otrzepałam się. Zrobiłam to dość niezgrabnie, gdyż wciąż nie przywykłam do tego życia. Wolałam już nawet nie myśleć o tym, co się stało z projektem mojego filmu. Szlag go pewnie trafił. Co z Biscuitem? Też nie wie, gdzie jestem. Prawdopodobnie jestem właśnie poszukiwana. Może policja zacznie przeszukiwać pobliskie lasy. I co ja wtedy zrobię? Przecież im nie pokażę, że jestem mną, jakkolwiek to dziwnie nie brzmi. Jak miałabym to niby ukazać?
Warknęłam pod nosem, starając się wyzbyć tych czarnych myśli. Powoli zaczęłam się wspinać po podmokłym gruncie. Może nigdy tu nie dotrą, ja jakoś wrócę do dawnej postaci i udam, że nic poważnego się nie stało, a ja chciałam uciec na chwilę od problemów. Przynajmniej taką miałam nadzieję. Z "Astro" mogę się już pożegnać, ale...
Wtedy właśnie stanęłam na szczycie wzniesienia, dostrzegając coś, co wmurowało mnie w ziemię. Nieopodal stał równie fikuśny wilk, jak ja i wbijał we mnie rozbawione spojrzenie. Nie zauważyłam go? Zniżyłam głowę, starając się w ten sposób pokazać nieme powitanie i prędko minąć obserwatora, który możliwe, że widział moją naprawdę żałosną wpadkę. Wtedy jednak się odezwał:
- Hej.
Rozpoznałam ten wyraz. Brzmiał nieco dziwnie, bo akcent i intonacja ciut różniła się od tej doskonale mi znanej. Domyślając się, że jednak moje podejrzenia co do znaczenia owego słowa mogły być słuszne, odparłam:
- Hey.
I pospiesznie go wyminęłam. Nagle jednak usłyszałam niepokojący mnie dźwięk. Sama nie mogłam doprecyzować, cóż to takiego było. Dość cichy, jednakże czułe wilcze ucho wyłapało go w najmniejszym szczególe. Obróciłam się przez ramię, by dostrzec, iż psowaty, który chwilę temu był... no, psowatym, wstawał z klęczków, poruszając ramionami w okrężnych ruchach, widocznie starając się rozluźnić mięśnie. Był człowiekiem. Stuprocentowym człowiekiem. Czułam się tak, jakbym miała zaraz zemdleć. Wilkołaki? Nie, to wszystko jest już totalnie chore. Odwrócił twarz się w moją stronę z uśmiechem malującym się na całkowicie ludzkiej twarzy. Właściwie, to dopiero teraz zorientowałam się, iż była to kobieta. Fakt, moje umiejętności rozróżniania płci kończyły się zwykle niepowodzeniem. Choćby przez to, że nie chciałam każdemu zaglądać pod ogon.
Powiedziała coś, lecz nie miałam zielonego pojęcia, co. Miałam szeroko rozwarte oczy, nie wiedząc jak zareagować. Widząc, że czekała na reakcję, postanowiłam pospiesznie pokiwać głową. Zaśmiała się cicho. Powiedziałam coś nie tak? Czułam się w taki sposób, jakby łapy miały się pode mną zaraz zarwać.
Wtedy stała się kolejna rzecz, której nigdy bym się nie spodziewała. To przyprawiło mnie o kolejny zawrót głowy, tym razem tak silny, że aż się zatoczyłam. Ponad dłonią wilkołaczki (o ile istnieje takie określenie) unosiło się świecące coś, czego w żaden sposób nie mogłam konkretnie nazwać. Przypominało to magiczną moc, dokładnie taką, jaką prezentowano zwykle na wielkim ekranie.
Miałam już urojenia? Nie, nie sądzę. Zaczęłam uciekać.
<Jakaś chętna? Błagam, niech ktoś odpisze, bo jestem na próbnym, a jakoś nie idzie pisanie tych op. bo nikt nie odpowiada...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz