Jesień 2018 r.
Minęło już kilka miesięcy od ostatniej rundy. Zdążyłem pozbyć się wszystkich poparzeń zadanych przez Mizuki i wrócić do pełni sił. Niemalże zapomniałem o tych całych zawodach, póki nie odwiedziła mojej jaskini sama Alfa. Początkowo sądziłem, że chodzi o to, że omyłkowo zapomniałem o jakimś ważnym spotkaniu z nią lub stało się coś złego podczas mojej przerwy na służbie, jednak ona z pełną powagą malującą się na jej drobnym pysku, oznajmiła:
- Bitwa o zwycięstwo. Za trzy dni. Zbiórka w samo południe pod Pomarańczowym Drzewem.
Krótko i na temat. Zostawiła mnie oniemiałego w jaskini. Dopiero po chwili zrozumiałem, o co jej mogło chodzić, jednak całe to podniecenie walką sprzed kilku miesięcy zwyczajnie wyparowało. Teraz zostały tylko nerwy. W końcu z miesiąca na miesiąc stawałem się coraz słabszy i co za tym idzie moja forma również ulegała pogorszeniu. Właśnie z taką świadomością te trzy dni spędziłem na różnorakich treningach, nie wiedząc, co zgotuje dla mnie los, czy też może zarządzenie Alf. Szczególnie, że już nawet nie pamiętałem, kto przeszedł do kolejnej rundy. Kogokolwiek nie pytałem, albo spoglądali na mnie nic nie rozumiejącymi pyskami, albo wzruszali ramionami, albo posyłali mi kpiące uśmieszki.
- Haro, a ty wiesz może, kto przeszedł do drugiej rundy? - zapytałem któregoś razu swoją siostrę.
- To ty nie wiesz? - odezwała się z powagą, nie przerywając podrzucania kością nad pyskiem i łapania go delikatnie między zęby.
- No właśnie nie bardzo.
- W takim razie trzeba było bardziej uważać na wynikach - odparła takim tonem, jakby to była największa na świecie oczywistość. Warknąłem cicho, po czym wyszedłem z jaskini. Nic tu po mnie.
I tak mi niczego nie powiedzieli i tak. Muszę się przygotować nawet na najgorsze scenariusze. Podczas treningów próbowałem chyba wszystkiego. Biegałem wzdłuż i wszerz terenów, stawiałem się na wszystkich możliwych zbiórkach, skakałem po skałach, wybierałem się trudnymi szlakami w Górach, ćwiczyłem zwinność i sztuki walki oraz obrony z innymi, dużo polowałem... Bardzo chciałem zająć jakieś przyzwoite miejsce. To byłaby dla mnie chyba najlepsza nagroda. Zwyższenie poczucia własnej wartości.
Drugiego dnia po południu, czując dość duży głód spowodowany zaniedbaniem wilków dyżurujących przy polowaniach, postanowiłem upolować coś samodzielnie. Skryłem się w krzakach i zaatakowałem samotną, podstarzałą sarnę. Okazało się jednak, nie zdołam jej zjeść sam, więc początkowo chcąc ją zanieść dla pozostałych, przyszło mi do głowy udanie się na nieco większe łowy. W końcu podział takiego świstku mięsa nie byłby sprawiedliwy nawet mimo moich największych chęci. Dodatkowo mieliśmy jesień, więc zrobienie zapasów było jak najbardziej wskazane.
Nim słońce zaszło, miałem już w mojej skrytce w Zielonym Lesie trzy martwe sarny, jednego jelenia, pół tuzina zająców i trzy razy tyle ryb. Byłem naprawdę nieźle zmachany, ledwo trzymałem się na łapach. Jednak byłem ze swojego dokonania niezwykle dumny. Na dobre zakończenie dnia zmieniając się w ludzką formę, rozpaliłem ognisko i zjadłem dwie rybki. Resztę udało mi się dotaszczyć do spiżarni stada. Była już wtedy północ, więc kiedy tylko przekroczyłem próg jaskini, po prostu padłem.
Obudziłem się kolejnego poranka. W pierwszej chwili sądząc, że przegapiłem szczytowanie słońca, wybiegłem jak porażony prądem z jaskini, jednak złoty okrąg wciąż był zbyt nisko, jak na południe. Niebo było nieźle zachmurzone burymi, jesiennymi chmurami. Zadrżałem lekko i chcąc przeprowadzić rozgrzewkę, udałem się na bieg po terenach watahy. Mięśnie po wczorajszym wysiłku wciąż były dość drętwe, ale nie mogłem przecież w ten sposób zawalić sprawy. Nie wolno było mi przecież wyjść z formy przez taką bzdurę.
Kiedy tylko nastało południe, skierowałem się do miejsca zbiórki, którym, o ile dobrze zapamiętałem, było Pomarańczowe Drzewo. Jednak nie przybyłem jako pierwszy. Siedział tam już nie kto inny, jak tylko moja siostra. Miała zamknięte ślepia, a pysk spuszczony, ukryty za zasłoną brązowych włosów. Pomimo tejże "kryjówki" widziałem jej smętność. Ostrożnie podszedłem bliżej, starając się nie wydzielać zbyt wiele hałasu.
- Nie skradaj się, debilu. Wiem, że tu jesteś - wychrypiała.
Westchnąłem i już swobodniejszym krokiem się do niej zbliżyłem.
- Ty też?
- Jak widać - odparła, otwierając oczy i podnosząc na mnie wzrok turkusowych ślepi, lśniących niczym wypolerowane do perfekcji odłamki barwionego szkła.
- Mam nadzieję, że nie padnie na ciebie - zaśmiałem się - Nie chcę ci spuścić łomotu.
- Ty? Prędzej ja bym to zrobiła.
Już miałem coś odpowiedzieć, kiedy wyczułem woń innego wilka. Wilka, którego dobrze znałem. Odwróciłem się w jego kierunku.
- Oj, dzieci, dzieci - skomentował szaro-czerwony basior. Na jego szyi dzwonił srebrny nieśmiertelnik. Wyglądał jednak na rozbawionego.
- Dzień do... Cześć - poprawiłem się.
- Już miałem ci wytknąć, że jesteś zbyt oficjalny - odparł, siadając tuż obok mnie - Czyli co? Razem czekamy, aż nasza spóźnialska Alfa łaskawie przybędzie?
- Mhm - mruknęła Haro, obserwując wyłaniającą się zza krzaków ciemną, chuderlawą waderę. Jej oczy nie wyglądały zbyt przyjaźnie bez względu na to, czy tylko rozmawialiśmy, czy się kłóciliśmy. Właśnie dlatego zwykłem jej unikać. Podobno miała na imię Yuki i uczyła szczeniaki. Trochę im z tego powodu współczułem. Moje wizje na jej temat opierały się chyba wyłącznie na torturach i znęcaniu się. Z drugiej jednak strony na to Suzanna akurat by w życiu nie pozwoliła.
- Idzie - syknęła Haro. Stanęliśmy w równym rządku, widząc zbliżającą się Alfę. Za nią szła drobna grupka wilków, które zadeklarowały robienie jako widownię. Nim zdołałem otworzyć pysk, by powiedzieć cokolwiek, oślepiło nas światło. Nie było ono jednak tak brutalne, jak to wysyłające nas na arenę, więc jak się okazało, po prostu teleportowaliśmy się w dokładnie to samo miejsce, co ostatnio. Do Centrum Podziemnego, a przynajmniej tak je sobie nazwałem. Nikt nie wiedział w ogóle o istnieniu tego miejsca, aż do czasu Bitwy. Właściwie, to Suzanna nic nawet na ten temat nie wyjaśniała, ani tym bardziej tego, jak tu dotrzeć bez jej pomocy lub zaklęcia.
- Spotykamy się na drugiej rundzie "Bitwy o zwycięstwo"! Spośród ośmiu zgłoszonych wytrwało tylko czterech! Kto wygra? To się okaże już niebawem! - Po tych słowach zwróciła się do nas. - Jesteście gotowi do rozpoczęcia starcia?
Nagle wszelakie więzi między nami zniknęły, wszystkie żarciki, powiązania, przyjaźnie. Każdy z nas miał oczy zimne jak lód. Potaknęliśmy. Następny był ten blask i paraliżujący ból, jednakże tym razem byłem już na to bardziej przygotowany, więc pozbierałem się znacznie szybciej.
Kiedy niepewnie rozchyliłem powieki, zobaczyłem... ciemność. No, może nie całkowitą, ale z całą pewnością był to półmrok, do którego po zaklęciu Suzanny ciężko było przywyknąć. Odczytując coraz więcej kształtów, zdołałem się zorientować, że to po raz kolejny coś w rodzaju pustyni. Tu jednak było raczej chłodno, piasek był wprost zimny i lepki. Gdzieniegdzie znajdowały się większe głazy o różnorakich kształtach i gabarytach. Obejrzałem się za siebie, gdyż nigdzie nie widziałem sylwetki wilka, z którym miałbym odbyć walkę, kiedy tuż przede mną spadła różowofioletowa kometa. Siła jej uderzenia odrzuciła mnie o kilka metrów i ogłuszyła. Leżałem tak przez dobrą chwilę, nie mogąc się podnieść, kiedy dostrzegłem kolejny zbliżający się głaz kosmiczny. Wbrew protestom mojego ciała rzuciłem się do ucieczki. Udało mi się zbiec.
Czyli co? Trafiliśmy na jakieś pustkowie z deszczem meteorytów? Zadarłem pysk do góry. Niebo było zasianie niepokojącą ilością gwiazd. Wiele z nich zostawiało na czarnym tle kolorowe smugi, świadczące o tym, że niebawem wylądują na ziemi. Co najgorsze, wszystkie zbliżały się tak prędko, że zaczynały płonąć na srebrzysto. Całe dziesiątki. Wiele z nich spadnie lada moment. Postąpiłem kilka kroków w tył. Musiałem uciekać. Jak postanowiłem, tak też zrobiłem. Biegłem na oślep, aż się za mną kurzyło. Użycie żywiołu ziemi nieco przyspieszało osiąganą przeze mnie prędkość, jednak nie uchroniło całkowicie przed drobniejszymi, płonącymi odłamkami. Srebrny ogień co prawda nie parzył tak bardzo oraz nie rozprzestrzeniał się, jak ten zwyczajny, pomarańczowy, jednakże i tak nie było to zbyt przyjemne doświadczenie.
Moją próbę ratunku skóry przeszkodził nie kto inny, jak jeden z moich autorytetów z dzieciństwa.
<Kai?>
Uwagi: Brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz