Wrzesień 2022 r.
Arkan burknął pod nosem coś, co brzmiało jak wyjątkowo ładne w brzmieniu przekleństwo, podreptał ku wejściu jaskini i legł u mojego boku. W ciszy obserwował leśną panoramę z ciemnymi chmurami w tle. Szarpane podmuchami wiatru drzewa uginały się jak długa, falująca sierści monstrualnej istoty, skrytej w trzewiach ziemi. Fiołkowe błyskawice od czasu do czasu rozświetlały czarne niebo, ukazując zarysy chmur, zaś powietrze było dziwnie słodkie, do zdążyłam się już przyzwyczaić. Ostatnio ciężko o dzień, w którym pachniałoby zupełnie normalnie.
Spojrzałam ukradkiem na swojego towarzysza. Może mi się zdawało, ale odniosłam wrażenie, że jasna łuska na bokach wyverna jeszcze bardziej pobladła. Niemal chorobliwie. Dodatkowo wyraźnie schudł. Sprawiał wrażenie wymizerowanego smoczęcia (a przynajmniej bardziej niż zwykle) i tylko szlachetne rysy masywnego łba budziły pewne wątpliwości. No, może jeszcze skrzydła. Pozostały równie irytująco wielkie.
Sama chyba też nie wyglądałam najlepiej. Brak słońca i uziemienie w, jakby nie patrzeć, małej przestrzeni na tak długi czas nikomu nie zrobi dobrze. Moje futro zmatowiało, miewałam chwile w których było mi tak słabo, że nie mogłam się podnieść. Tęskniłam za samotnymi polowaniami, nieraz też ubolewałam nad swoją umierającą kondycją. A raczej nie zapowiadało się na to, że nagle przejaśnieje. Do tego wszystkiego dochodziła jeszcze okropna nuda. Czas urozmaicałam sobie głównie czytaniem i ćwiczeniem swoich umiejętności magicznych, Arkan ignorowaniem wszystkiego i wszystkich, czasem wymykaniem się na zewnątrz, by polatać. Przestałam go upominać, gdy przy ostrej wymianie zdań przyznał, że stara się pomóc w polowaniach.
Westchnęłam cicho, pozwalając swojej głowie opaść bezwładnie na łapy. Nie miałam ochoty po raz kolejny spoglądać na okładkę „Dziesięciu” czy „Zaginionego świata” ani po raz enty do perfekcji dopracowywać manipulację przedmiotami za pomocą wiatru. Pozostało mi tylko przenieść się bliżej wylotu nory i próbować przyłapać błyski na niebie, w międzyczasie oddając się rozmyślaniom. Mogłam się spodziewać jak to się skończy.
Nigdy nie dowiem się, czy Ronan naprawdę znał mojego ojca. Z czasem zaczęłam mieć wątpliwości, czy dobrze postąpiłam nie dając mu wtedy szansy. A może tak było lepiej?
Muszę przestać to rozpamiętywać. Powinniśmy skupić się na tym, co nas czeka.
Kwiecień 2021 r.
Na język cisnęło mi się mnóstwo pytań, ale nie zadałam żadnego. Nie podobało mi się to wszystko. Oczy wilka były zbyt przenikliwe, jego postawa zbyt pewna, nawet futro falowało w sposób tak dziwny, że miałam ochotę odwrócić wzrok. Zakręciło mi się w głowie.
Nie. Kłamca. Ojca tu nie ma. I nigdy nie będzie.
- Jeśli można spytać, Ronanie. – zaczął Arkan, uprzedzając mnie w przejęciu kontroli nad sytuacją.
- Słucham – zachęcił basior.
- Jaki jest twój żywioł?
Po pysku intruza przemknęło zaskoczenie. Strzał w dziesiątkę. Dlaczego o tym nie pomyślałam? Może to rzeczywiście szpieg, tylko… pod magiczną przykrywką? Iluzja? Umysł? A może materia?
- Dusze – odparł ostrożnie, po krótkim wahaniu.
Zdaje mi się, czy jego oczy zupełnie poczerniały? To istotne?
- Co potrafisz? – dopytywał wyvern.
- Rozmawiam ze zmarłymi i duchami miejsc – Ronan zachował kamienną maskę, ale zdradziło go nerwowe machnięcie ogonem.
- Tylko tyle? Żadnych umiejętności obronnych, szamanie?
Wilk milczał.
- Co potrafisz? – smok ponowił pytanie, tym razem z większym naciskiem.
- Użyczają mi swoich zdolności – padła niechętna odpowiedź.
- Duchy?
- Tak…
- A jakiej użyczyły ci teraz?
Basior poderwał się gwałtownie. Wyraźnie się zezłościł, tym samym dając nam pewność, że coś zdecydowanie jest nie tak. Dał upust swojej frustracji kłapnięciem zębów na uśmiechającego się tryumfalnie Arkana. Prosty i raczej bezcelowy gest, ale myślę, że na jego miejscu zachowałabym się podobnie. Wpadł. I już się nie wywinie.
- Jak widać kłamstwo ma krótkie nogi – mruknęłam. – A teraz za mną. I nie próbuj żadnych numerów.
Westchnął z taką rezygnacją, że niemal zrobiło mi się go żal.
***
Wycieczka do jaskini Alf i wypędzenie niemającego siły się stawiać intruza potrwały praktycznie do świtu. Razem ze swoim towarzyszem wróciłam tam, gdzie schowałam zające. Gryzonie były praktycznie nienaruszone, poza jednym, który wyglądał jakby dopadła go łasica. Przypuszczenie potwierdził niknący za drzewem cień małego łowcy.
Nie spieszyło nam się. Razem z trzema zającami, resztkami czwartego i upolowanym po drodze jeleniem, ruszyliśmy z powrotem.
- Co o tym myślisz? – spytał Arkan, przerzucając na grzbiet trzymaną jak dotąd w pysku łanię.
- Co myślę o czym? – akurat siłowałam się z zamknięciem przepełnionej torby, zabranej po drodze z jaskini. Chyba nabyłam ją kiedyś w Mieście, ale niezdarne wykonanie raczej temu przeczy.
- O tym Ronanie i nie-Mathirze – sprecyzował. – Twój ojciec nazywa się Canon, prawda?
- Tak – odparłam. – Ale wątpię, by chodziło mu akurat o niego. I… To było dziwne.
- Bardzo – zgodził się. – Ale, zakładając, że miał na myśli właśnie jego, to skąd mógł znać jego imię?
- Raczej rzadko się zdarza, by ktoś odchodził ze stada mojego taty. Ale to bardzo duża wataha, znacznie większa od naszej. Żyłam tam dość krótko, a kojarzę co najmniej dwa takie przypadki… W każdym razie, może kogoś spotkał, a on mu powiedział, bo…? – wbiłam wzrok w swoje łapy. - Ech… W mojej głowie to brzmiało mniej absurdalnie. Pewnie po prostu zwariował. Słyszałam, że niektóre wilki popadają w obłęd przez samotność – mruknęłam speszona.
Arkan tylko pokiwał głową w zamyśleniu.
- Zastanawia mnie jeszcze, czemu tak chętnie odpowiadał?
Spojrzałam na niego pytająco.
- To nie brzmiało jakby zmyślił wszystko od góry do dołu. A na koniec był taki… - zastanowił się.
- Zdenerwowany? – podsunęłam.
- Właśnie. Zdenerwowany. – smok potrząsnął łbem, fukając z niedowierzaniem. – Wyglądał, jakby nie był stanie skłamać!
- Nie wiem. Jakoś mnie to nie przekonuje.
- Szkoda, że musiał odejść – westchnął. – Żałuję, że nie mogłem dłużej z nim porozmawiać.
Zaskoczył mnie tym. Ronan zaintrygował go tym, że zachowywał się jak pod wpływem Naszyjnika Prawdy? Dlaczego?
Tknęła mnie dziwna myśl.
- Arkan?
- Tak?
- Ten, em… Ronan nazwał cię "hybrydą"… O co mu chodziło? – spytałam.
- Och, rzeczywiście – ożywił się smok. – Widocznie ma niezłe oko. Nie jestem czystej krwi.
- Naprawdę?
- Pochodzę od… - zastanowił się chwilę. – smoków hiacyntu, oczywiście tylko po części. Odmiana smoków latających, chyba tu nie występują, a przynajmniej niezbyt licznie. Mówi się, że niektóre potrafią czarować, ale osobiście uważam, że to bujda. O, i część z nich jest mojego wzrostu!
- A spotkałeś kiedyś jakiegoś? – uśmiechnęłam się.
- Tak, dokładnie trójkę. Chyba kiedyś mieszkali w Podziemiach.
Horyzont zaróżowiła jutrzenka, delikatne światło nieśmiało przezierało zza poszarpanych chmur. Półmrok w budzącym się do życia lesie powoli znikał, ustępując miejsca białemu światłu. Cichy śpiew porannych ptaków, przyrównany kiedyś do głosu nadziei przez wilka, którego imienia nie pamiętam, płynął spokojnie w niczym innym niezmąconej ciszy.
Arkan, wyraźnie zamyślony, nie dodał już nic.
A ja starałam się nie myśleć.
Uwagi: brak
Uwagi: brak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz