Kwiecień 2022
Kiedy czekałam na powrót Vestar, czas dłużył mi się niemiłosiernie. Wyobrażałam sobie, że wadera wraca wraz z grupą wilków gotowych rzucić się na mnie i Asa. Wątpiłam, by w takim wypadku samiec w ogóle to zauważył - jego uwagę zaprzątała właśnie jedna ze starych ksiąg.
W końcu, gdy już powoli zasypiałam z nudów, do jaskini weszła Vestar. Wilczyca od razu usiadła naprzeciwko mnie i automatycznymi ruchami zaczęła przeczesywać sierść. Zauważyłam, że poduszki jej łap były błękitne.
- Spodziewałam się, że przyjdziecie - odezwała się nagle. - Wiedziałam od czasu, gdy zobaczyłam stan Asgrima. Zaklęcie jego ojca były niekontrolowane i słabe. Oczywistym było, że kiedy tylko wrócą do niego wspomnienia, wyruszycie w podróż.
- Przejrzałaś nas - mruknęłam.
Na pysku Vestar zadrgał delikatny uśmiech. Wilczyca szybko jednak się opanowała i odchrząknęła. Niewiele jej to dało - jej głos nadal był zachrypnięty.
- Historia, którą chciałabym ci opowiedzieć, jest bardzo długa. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, żebym przekazała ci wszystkie wspomnienia, które jej dotyczą? Musiałabym wejść do twojego umysłu.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami.
- Mówisz, jakbyś tego nie zrobiła, gdy tylko mnie zobaczyłaś.
Wyczułam od niej lekkie rozbawienie, jednak jej pysk ani drgnął.
- Dobra odpowiedź - pochwaliła mnie. - Zaczniemy od samego początku, dnia, w którym straciłam siostrę.
Byłam młodą wilczycą. Szłam wraz ze swoją rodziną, próbując odnaleźć Watahę Magicznych Wilków - sławne stado, w którym mieliśmy nadzieję odnaleźć schronienie. Nikt z nas jednak nie wiedział, w którą właściwie stronę powinniśmy się udać. Wiedzieliśmy co nieco o historii, jednak kierunek, w którym powinniśmy iść, to była całkiem inna sprawa. Znaliśmy go jedynie mniej-więcej.
Pewnego dnia obudziliśmy się jak zwykle o świcie i zaczynaliśmy zbierać się do dalszej podróży, gdy zauważyłam brak mojej siostry. Myśląc, że wilczyca się przed nami schowała, zaczęłam jej szukać. Gdy jednak po dłuższym czasie nie usłyszałam żadnego chichotu, który zdradzałby położenie wadery, zaczęłam się martwić.
- Astrid zniknęła - oznajmiłam mojej matce.
Wilczyca podniosła na mnie wzrok znad bajorka, z którego właśnie wybierała brudną wodę. Miała świra na punkcie czystości zbiorników wodnych.
- Pewnie gdzieś się schowała - uspokoiła mnie i wróciła do przerwanego zajęcia.
Pokręciłam głową, zirytowana tym, że mnie próbowała zbyć.
- Szukałam jej. Nigdzie jej nie ma! - upierałam się. Mama chyba zauważyła moje zdenerwowanie i cudem hamowaną panikę, bo westchnęła i postanowiła pomóc mi w poszukiwaniach.
Nie udało się jej.
Gdy tata wrócił z polowania, przejął się zniknięciem jednej z jego córek i dołączył do nas. Szukaliśmy wadery przez cały ranek, jednak nie udało nam się.
Astrid zniknęła.
Następne wspomnienie dotyczyło mojego - nie, Vestar... Chociaż, czyż w tym momencie nie stanowiłyśmy jedności? - pierwszego zauroczenia. Byłam dorosłą samicą, może trzyletnią. Nigdy nie trafiłam do watahy, której z takim zapałem poszukiwali moi rodzice, jednak nie czułam z tego powodu żalu.
Tamtej jesieni trafiłam przez przypadek na tereny skalane wojną. Walki trwały niemal każdego dnia, ziemia była pokryta brudną krwią i ciałami poległych. Okropne miejsce.
Chciałam uciec, jednak plany skutecznie udaremnił mi wilk pełniący patrol niedaleko jednego z tymczasowych obozów. Basior był ode mnie o ponad głowę niższy, jednak jego sylwetka była nadzwyczaj umięśniona. Krótkie, ognistorude futro było poprzetykane bliznami, a prawe ucho naderwane.
Przedstawił się jako Rodholf, jednak poprosił, bym mówiła do niego per Rod.
"Jest to skrót przeznaczony dla przyjaciół, a ja liczę, że zostaniemy przyjaciółmi."
Zabrał mnie do obozowiska i traktował jak damę. Samiec okazał się niezwykle szarmancki i inteligentny. Przyjemnie się z nim rozmawiało. W pewnym momencie zaproponował mi kilka kubków pysznego trunku i chyba trochę odleciałam.
Wtedy sądziłam, że to była najlepsza noc w moim życiu. Następnego ranka, gdy zaproponowałam Rodowi, byśmy uciekli razem z dala od wojny, wilk odmówił. Czułam się głupio, tak bardzo głupio. Jednak nie byłam zdenerwowana, o nie. Gniew przyszedł kilka tygodni później, gdy moim życiem wstrząsnęła okropna wiadomość.
Byłam w ciąży z wojownikiem, którego widziałam raz i prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę.
Byłam już w zaawansowanej ciąży, jednak nie rezygnowałam z podróży. Zależało mi na znalezieniu własnego miejsca na świecie, watahy, która odwiodłaby moje myśli od tego wieczoru, który zmienił moje życie.
Któregoś dnia natrafiłam na niezwykle chudego wilka. Jego orzechowa sierść delikatnie powiewała na chłodnym, zimowym wietrze, a zimne oczy były nieruchome, wpatrzone prosto w moją sylwetkę. Dosłownie moment później wyczułam ciemnoniebieską aurę napierającą na moją. Wilk próbował dostać się do mojego umysłu.
Skupiłam się nad obroną, jednak - ku mojemu zaskoczeniu - nieznany wilk był silny. Po dłuższej walce z trudem udało mi się go pokonać, jednak ten wysiłek kosztował mnie wiele sił. Upadłam na pokrytą śniegiem ziemię.
- Kim jesteś? - usłyszałam czyiś chłodny głos tuż nad sobą. - Nie wolno ci tutaj być.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na idealnie obojętny pysk samca.
- Ach tak? - spytałam, próbując się podnieść. Udało mi się.
Basior pokiwał głową i zmierzył mnie wzrokiem. Zatrzymał się na moim ciążowym brzuchu.
- Vestar - mruknęłam w końcu, próbując odwrócić jego uwagę od szczeniaka, którego w sobie nosiłam. Samiec szybko się zreflektował, jednak sam się nie przedstawił.
- Jesteś uzdolniona - stwierdził jakby w zamyśleniu - I piękna.
Uniosłam brew, słysząc jego słowa.
- Owszem.
Zamilkł na chwilę. Zamyślenie na jego pysku było aż za bardzo widoczne.
- Stoję na czele najsilniejszej organizacji jaką widziała nasza ziemia. Nasza wiara pewnego dnia sprawi, że osiągniemy życie wieczne. Jednak najpierw musimy opanować magię Umysłu. Zechcesz do nas dołączyć?
Spojrzałam na niego jak na wariata. Organizacja religijna z fiołem na punkcie nieśmiertelności? Brzmiało to głupio, jednak pewne siebie słowa samca wywarły na mnie spore wrażenie. Kształcą się w moim żywiole... Mogłabym się nauczyć czegoś więcej, a przecież zawsze kochałam uczyć się nowych sztuczek. Manipulować umysłami nieświadomych wilków.
- Oczywiście zapewnimy ci potrzebną opiekę oraz przyszłą edukację dla twoich szczeniaków. Jeśli posiadają odpowiednie zdolności. Jaki żywioł ma ich ojciec?
- Nie wiem.
Basior uniósł brew, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Czekał na moją odpowiedź.
- Z chęcią do was dołączę.
Ból. Nieznośny, okropny ból. Potem nagły koniec.
Obróciłam łeb i spojrzałam na malutką kulkę rudej sierści. Instynktownie polizałam samiczkę po głowie, a ta w odpowiedzi cicho pisnęła.
- Niedługo zostanie ci odebrana i przyłączona do pozostałych szczeniąt.
- Wiem - westchnęłam, spoglądając jak moja córeczka niepewnie się do mnie przesuwa, poszukując ciepła.
- Jednak możesz wybrać jej imię, jeśli zechcesz.
Skinęłam głową i zamilkłam na dłuższą chwilę, próbując wybrać odpowiednie. Zastanawiając się nad tym, przyglądałam się malutkiemu stworzonku.
- Torance - zdecydowałam w końcu. Samiczka jakby rozumiejąc, że chodzi o nią, podniosła na mnie główkę i ponownie pisnęła.
Minęło sporo czasu, nim ponownie zobaczyłam moją siostrę. Jednak gdy tylko ją zobaczyłam, od razu ją poznałam. Samica choć urosła, nadal miała w sobie coś ze szczeniaka. Poza tym, wystarczyło zaledwie kilka telepatycznych rozmów, bym już na zawsze rozpoznała jej głos.
- Vestar - powiedziała ze wzruszeniem, niepewnie mnie przytulając. Drżała.
- Tęskniłam... - mruknęłam, niezręcznie ją obejmując.
- Nigdy nie sądziłam, że... No wiesz... Głupio się przyznać, że zapomniałam o twoim istnieniu, ale... - plątała się w tym, co chciała powiedzieć. - Miło cię widzieć.
Puściłam ją i wskazałam jej łapą, by podążyła za mną. Poszłyśmy do mojej jaskini i rozmawiałyśmy przez całą noc. Nie obyło się bez łez i cichych śmiechów z jej strony oraz tamowanych uczuć z mojej.
Gdy temat zszedł na nasze rodziny i partnerów, czułam się strasznie niezręcznie. Obawiałam się opowiedzieć Astrid o Rodzie i Torance. Jednak, gdy to zrobiłam, samica szczęśliwie się do tego nie odniosła i opowiadała ze wzruszeniem o swoim partnerze i małej córeczce.
- Nie powiedziałam im, dokąd się wybieram. To było takie głupie z mojej strony... Ale zrozumiałam to, gdy było już za późno by wracać... - mówiła ze łzami w oczach. - A wiesz, co jest najgorsze? Że mogę ich już nigdy nie zobaczyć.
- Czemu tak mówisz? - spytałam, choć znałam odpowiedź. Wystarczyło jedno spojrzenie na zmęczony pysk samicy, by to zauważyć.
- Ves, ja umieram. Najpewniej nie dożyję końca podróży. Nigdy nie zobaczę jak Navri dorasta. Nie zestarzeję się razem z Dante...
Wpatrywałam się w rozpacz wymalowaną na pysku As. W tym momencie żałowałam, że w ogóle się z nią skontaktowałam. Prawdopodobnie zabrałam jej ostatnie chwile z rodziną. Nie byłam tego warta.
- Wracaj - nakazałam jej.
- Co?
- Wracaj do rodziny, As.
- Ale... - zaczęła, jednak gdy posłałam jej groźne spojrzenie, umilkła. - Dobra, ale jeśli nie wrócę, przekaż im...
Wilczyca zamiast skończyć zdanie, ponownie mnie objęła. Tym razem na pożegnanie.
- Jasne. Przekaż pozdrowienia - uśmiechnęłam się, już nie tamując łez, zbierających mi się w oczach.
- Nie martw się o to - powiedziała i wyszła z jaskini. Obserwowałam jej oddalającą się sylwetkę do momentu, aż zniknęła za jednym ze wzgórz.
Czułam na sobie spojrzenie Wielkiego Mistrza, jednak nie zamierzałam na nie odpowiedzieć. Nie dam mu tej satysfakcji.
- Ona musi odejść.
- Jest szansa, że jeszcze odkryje w sobie odpowiednie zdolności - stwierdziłam. Mój głos był chłodny.
- Dałem jej więcej czasu niż innym, a ona nadal nie potrafi nawet wykryć aury. Przykro mi, Vestar.
Położył delikatnie łapę na mojej. Z trudem opanowałam drżenie. Nienawidziłam tego, jak na mnie patrzył, jednak pozycja... Tak, Nevra mógł mi ją zapewnić.
- Spraw chociaż by nie była sama. Żeby była bezpieczna - poprosiłam. Wilk westchnął i mruknął coś na znak zgody. - I zostaw jej imię.
- Wiesz, że...
- Obiecałeś mi, że dasz jej wykształcenie. Skoro to niemożliwe, to chociaż spraw, by była sobą. Tyle możesz zrobić.
- To będzie cię kosztować - mruknął, przybliżając pysk do mojego ucha. Jego oddech rozwiewał moją sierść, jednak ja nawet nie drgnęłam.
- Z przyjemnością zrobię co trzeba, jeśli dotrzymasz słowa - odparłam i nie czekając na jego reakcję, wstałam. Odchodząc, musnęłam jeszcze swoim ogonem nos basiora.
- Vestar, musisz mi pomóc. Niedługo nawet nie będę znał własnego imienia... - błagał basior. Przyglądałam się rozpaczy, malującej się na jego twarzy.
- Skontaktuję się z tobą i powiem ci, gdzie masz iść. Torance się tobą zaopiekuje - powiedziałam w końcu. Asgrim wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca.
- Dziękuję ci, tak bardzo ci dziękuję...
- Dbaj o siebie - nakazałam.
Asgrim w odpowiedzi skinął łbem i nie czekając dłużej, odbiegł.
Z ulgą przyjęłam powrót do swojego ciała i umysłu. Wspomnienia Vestar nadal były gdzieś w mojej głowie, ale nie tak żywe. Nie czułam już jej hamowanych uczuć, nie myślałam już jak ona. Na szczęście.
Marszczyłam brwi, powoli układając sobie w głowie to wszystko, co zobaczyłam. W końcu, gdy moje myśli w miarę pojaśniały, podniosłam wzrok na wilczycę.
- Chcesz powiedzieć, że jestem nieplanowanym szczeniakiem dla którego bezpieczeństwa oraz, oczywiście, pozycji jesteś z Wielkim Mistrzem tego całego Zakonu?
Vestar jedynie skinęła łbem.
- I... Że całkiem przypadkowo natrafiłam na watahę, której poszukiwałaś ze swoimi rodzicami i do której należała moja ciotka? Ta ciotka, która jest jednocześnie matką mojej przyjaciółki z wilczej szkoły?
Ponownie skinięcie.
- Nie wierzę... - mruknęłam, potrząsając łbem. - Znaczy, wierzę, ale... O Losie...
Vestar otworzyła pysk, jednak zanim zdążyła się odezwać do jaskini weszła jakaś postać.
- Mistrzyni... - wydyszała, sądząc po głosie, samica. - Wielki... Mistrz... Nagłe... Wezwanie...
Ledwo skończyła wymawiać ostatnie słowo, zwymiotowała.
Moja matka ledwo zauważalnie się skrzywiła, obserwując wyginającą się przybyłą.
- Już idę - mruknęła i wymijając samicę, wyszła.
Korzystając z zamieszania zerknęłam na Asa, który wpatrywał się z niedowierzaniem w sylwetkę chorej. Czułam, jak się o nią martwi.
- Edel? - zapytał, gdy tylko wilczyca się wyprostowała.
Samica podeszła w naszą stronę - oraz tym samym w stronę niewielkiej latarenki, która od razu oświetliła jej pysk - i przyjrzała się najpierw mojemu partnerowi, potem mnie.
- As? Tori? Co wy tutaj robicie? Myślałam, że...
- Edel, to naprawdę ty? - przerwał jej Asgrim.
Samica ukłoniła się niepewnie.
- Co ci się stało? Ty zawsze...
Edel pokręciła powoli łbem.
- Najpierw wy opowiecie mi swoją historię. Nie rozumiem, co się właśnie dzieję, a nie lubię żyć w niewiedzy - powiedziała, siadając. Sprawiała wrażenie znacznie silniejszej, niż wyglądała. Jednak wymiociny przy wejściu oraz emanujące z niej uczucia kazały mi stwierdzić, że umiała całkiem dobrze grać. Albo skupiać się na czymś innym niż choroba.
<Edel?>
Byłam w ciąży z wojownikiem, którego widziałam raz i prawdopodobnie nigdy więcej nie zobaczę.
Byłam już w zaawansowanej ciąży, jednak nie rezygnowałam z podróży. Zależało mi na znalezieniu własnego miejsca na świecie, watahy, która odwiodłaby moje myśli od tego wieczoru, który zmienił moje życie.
Któregoś dnia natrafiłam na niezwykle chudego wilka. Jego orzechowa sierść delikatnie powiewała na chłodnym, zimowym wietrze, a zimne oczy były nieruchome, wpatrzone prosto w moją sylwetkę. Dosłownie moment później wyczułam ciemnoniebieską aurę napierającą na moją. Wilk próbował dostać się do mojego umysłu.
Skupiłam się nad obroną, jednak - ku mojemu zaskoczeniu - nieznany wilk był silny. Po dłuższej walce z trudem udało mi się go pokonać, jednak ten wysiłek kosztował mnie wiele sił. Upadłam na pokrytą śniegiem ziemię.
- Kim jesteś? - usłyszałam czyiś chłodny głos tuż nad sobą. - Nie wolno ci tutaj być.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na idealnie obojętny pysk samca.
- Ach tak? - spytałam, próbując się podnieść. Udało mi się.
Basior pokiwał głową i zmierzył mnie wzrokiem. Zatrzymał się na moim ciążowym brzuchu.
- Vestar - mruknęłam w końcu, próbując odwrócić jego uwagę od szczeniaka, którego w sobie nosiłam. Samiec szybko się zreflektował, jednak sam się nie przedstawił.
- Jesteś uzdolniona - stwierdził jakby w zamyśleniu - I piękna.
Uniosłam brew, słysząc jego słowa.
- Owszem.
Zamilkł na chwilę. Zamyślenie na jego pysku było aż za bardzo widoczne.
- Stoję na czele najsilniejszej organizacji jaką widziała nasza ziemia. Nasza wiara pewnego dnia sprawi, że osiągniemy życie wieczne. Jednak najpierw musimy opanować magię Umysłu. Zechcesz do nas dołączyć?
Spojrzałam na niego jak na wariata. Organizacja religijna z fiołem na punkcie nieśmiertelności? Brzmiało to głupio, jednak pewne siebie słowa samca wywarły na mnie spore wrażenie. Kształcą się w moim żywiole... Mogłabym się nauczyć czegoś więcej, a przecież zawsze kochałam uczyć się nowych sztuczek. Manipulować umysłami nieświadomych wilków.
- Oczywiście zapewnimy ci potrzebną opiekę oraz przyszłą edukację dla twoich szczeniaków. Jeśli posiadają odpowiednie zdolności. Jaki żywioł ma ich ojciec?
- Nie wiem.
Basior uniósł brew, ale nie skomentował tego w żaden sposób. Czekał na moją odpowiedź.
- Z chęcią do was dołączę.
Ból. Nieznośny, okropny ból. Potem nagły koniec.
Obróciłam łeb i spojrzałam na malutką kulkę rudej sierści. Instynktownie polizałam samiczkę po głowie, a ta w odpowiedzi cicho pisnęła.
- Niedługo zostanie ci odebrana i przyłączona do pozostałych szczeniąt.
- Wiem - westchnęłam, spoglądając jak moja córeczka niepewnie się do mnie przesuwa, poszukując ciepła.
- Jednak możesz wybrać jej imię, jeśli zechcesz.
Skinęłam głową i zamilkłam na dłuższą chwilę, próbując wybrać odpowiednie. Zastanawiając się nad tym, przyglądałam się malutkiemu stworzonku.
- Torance - zdecydowałam w końcu. Samiczka jakby rozumiejąc, że chodzi o nią, podniosła na mnie główkę i ponownie pisnęła.
Minęło sporo czasu, nim ponownie zobaczyłam moją siostrę. Jednak gdy tylko ją zobaczyłam, od razu ją poznałam. Samica choć urosła, nadal miała w sobie coś ze szczeniaka. Poza tym, wystarczyło zaledwie kilka telepatycznych rozmów, bym już na zawsze rozpoznała jej głos.
- Vestar - powiedziała ze wzruszeniem, niepewnie mnie przytulając. Drżała.
- Tęskniłam... - mruknęłam, niezręcznie ją obejmując.
- Nigdy nie sądziłam, że... No wiesz... Głupio się przyznać, że zapomniałam o twoim istnieniu, ale... - plątała się w tym, co chciała powiedzieć. - Miło cię widzieć.
Puściłam ją i wskazałam jej łapą, by podążyła za mną. Poszłyśmy do mojej jaskini i rozmawiałyśmy przez całą noc. Nie obyło się bez łez i cichych śmiechów z jej strony oraz tamowanych uczuć z mojej.
Gdy temat zszedł na nasze rodziny i partnerów, czułam się strasznie niezręcznie. Obawiałam się opowiedzieć Astrid o Rodzie i Torance. Jednak, gdy to zrobiłam, samica szczęśliwie się do tego nie odniosła i opowiadała ze wzruszeniem o swoim partnerze i małej córeczce.
- Nie powiedziałam im, dokąd się wybieram. To było takie głupie z mojej strony... Ale zrozumiałam to, gdy było już za późno by wracać... - mówiła ze łzami w oczach. - A wiesz, co jest najgorsze? Że mogę ich już nigdy nie zobaczyć.
- Czemu tak mówisz? - spytałam, choć znałam odpowiedź. Wystarczyło jedno spojrzenie na zmęczony pysk samicy, by to zauważyć.
- Ves, ja umieram. Najpewniej nie dożyję końca podróży. Nigdy nie zobaczę jak Navri dorasta. Nie zestarzeję się razem z Dante...
Wpatrywałam się w rozpacz wymalowaną na pysku As. W tym momencie żałowałam, że w ogóle się z nią skontaktowałam. Prawdopodobnie zabrałam jej ostatnie chwile z rodziną. Nie byłam tego warta.
- Wracaj - nakazałam jej.
- Co?
- Wracaj do rodziny, As.
- Ale... - zaczęła, jednak gdy posłałam jej groźne spojrzenie, umilkła. - Dobra, ale jeśli nie wrócę, przekaż im...
Wilczyca zamiast skończyć zdanie, ponownie mnie objęła. Tym razem na pożegnanie.
- Jasne. Przekaż pozdrowienia - uśmiechnęłam się, już nie tamując łez, zbierających mi się w oczach.
- Nie martw się o to - powiedziała i wyszła z jaskini. Obserwowałam jej oddalającą się sylwetkę do momentu, aż zniknęła za jednym ze wzgórz.
Czułam na sobie spojrzenie Wielkiego Mistrza, jednak nie zamierzałam na nie odpowiedzieć. Nie dam mu tej satysfakcji.
- Ona musi odejść.
- Jest szansa, że jeszcze odkryje w sobie odpowiednie zdolności - stwierdziłam. Mój głos był chłodny.
- Dałem jej więcej czasu niż innym, a ona nadal nie potrafi nawet wykryć aury. Przykro mi, Vestar.
Położył delikatnie łapę na mojej. Z trudem opanowałam drżenie. Nienawidziłam tego, jak na mnie patrzył, jednak pozycja... Tak, Nevra mógł mi ją zapewnić.
- Spraw chociaż by nie była sama. Żeby była bezpieczna - poprosiłam. Wilk westchnął i mruknął coś na znak zgody. - I zostaw jej imię.
- Wiesz, że...
- Obiecałeś mi, że dasz jej wykształcenie. Skoro to niemożliwe, to chociaż spraw, by była sobą. Tyle możesz zrobić.
- To będzie cię kosztować - mruknął, przybliżając pysk do mojego ucha. Jego oddech rozwiewał moją sierść, jednak ja nawet nie drgnęłam.
- Z przyjemnością zrobię co trzeba, jeśli dotrzymasz słowa - odparłam i nie czekając na jego reakcję, wstałam. Odchodząc, musnęłam jeszcze swoim ogonem nos basiora.
- Vestar, musisz mi pomóc. Niedługo nawet nie będę znał własnego imienia... - błagał basior. Przyglądałam się rozpaczy, malującej się na jego twarzy.
- Skontaktuję się z tobą i powiem ci, gdzie masz iść. Torance się tobą zaopiekuje - powiedziałam w końcu. Asgrim wyglądał, jakby kamień spadł mu z serca.
- Dziękuję ci, tak bardzo ci dziękuję...
- Dbaj o siebie - nakazałam.
Asgrim w odpowiedzi skinął łbem i nie czekając dłużej, odbiegł.
Z ulgą przyjęłam powrót do swojego ciała i umysłu. Wspomnienia Vestar nadal były gdzieś w mojej głowie, ale nie tak żywe. Nie czułam już jej hamowanych uczuć, nie myślałam już jak ona. Na szczęście.
Marszczyłam brwi, powoli układając sobie w głowie to wszystko, co zobaczyłam. W końcu, gdy moje myśli w miarę pojaśniały, podniosłam wzrok na wilczycę.
- Chcesz powiedzieć, że jestem nieplanowanym szczeniakiem dla którego bezpieczeństwa oraz, oczywiście, pozycji jesteś z Wielkim Mistrzem tego całego Zakonu?
Vestar jedynie skinęła łbem.
- I... Że całkiem przypadkowo natrafiłam na watahę, której poszukiwałaś ze swoimi rodzicami i do której należała moja ciotka? Ta ciotka, która jest jednocześnie matką mojej przyjaciółki z wilczej szkoły?
Ponownie skinięcie.
- Nie wierzę... - mruknęłam, potrząsając łbem. - Znaczy, wierzę, ale... O Losie...
Vestar otworzyła pysk, jednak zanim zdążyła się odezwać do jaskini weszła jakaś postać.
- Mistrzyni... - wydyszała, sądząc po głosie, samica. - Wielki... Mistrz... Nagłe... Wezwanie...
Ledwo skończyła wymawiać ostatnie słowo, zwymiotowała.
Moja matka ledwo zauważalnie się skrzywiła, obserwując wyginającą się przybyłą.
- Już idę - mruknęła i wymijając samicę, wyszła.
Korzystając z zamieszania zerknęłam na Asa, który wpatrywał się z niedowierzaniem w sylwetkę chorej. Czułam, jak się o nią martwi.
- Edel? - zapytał, gdy tylko wilczyca się wyprostowała.
Samica podeszła w naszą stronę - oraz tym samym w stronę niewielkiej latarenki, która od razu oświetliła jej pysk - i przyjrzała się najpierw mojemu partnerowi, potem mnie.
- As? Tori? Co wy tutaj robicie? Myślałam, że...
- Edel, to naprawdę ty? - przerwał jej Asgrim.
Samica ukłoniła się niepewnie.
- Co ci się stało? Ty zawsze...
Edel pokręciła powoli łbem.
- Najpierw wy opowiecie mi swoją historię. Nie rozumiem, co się właśnie dzieję, a nie lubię żyć w niewiedzy - powiedziała, siadając. Sprawiała wrażenie znacznie silniejszej, niż wyglądała. Jednak wymiociny przy wejściu oraz emanujące z niej uczucia kazały mi stwierdzić, że umiała całkiem dobrze grać. Albo skupiać się na czymś innym niż choroba.
<Edel?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz