- To rany zaczęły trochę boleć… Nie ma o co się martwić. – powiedział
basior. Chciałam coś powiedzieć, że jest o co się zamartwiać, ale nie
zrobiłam tego. Powinnam się była chyba odsunąć, ale nie chciałam, ta
chwila była taka… Nie wiem jak to określić. Idealna? Nie, ale gdyby nie
ta sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, gdyby nie to że Dante jest cały
pokiereszowany to wtedy może byłaby taka. Staliśmy tak już od paru minut
i kiedy miałam zamiar puścić już Dantego, ten położył łapę na moim
grzbiecie. Zadrżałam lekko, ale w dość przyjemny sposób. Co nas
zaprowadziło do tej chwili? Te wszystkie wydarzenia, to wszystko… Nie,
stop. To nie ważne. Liczy się tylko to co dzieje się teraz.
- As? – przerwał ciszę Dante.
- Hm? – mruknęłam wracając na Ziemię.
- Nie mieliśmy wracać?
- Nie... – odpowiedziałam i wtuliłam w pysk w miękkie futro samca.
Przyjemna woń, którą zawsze rozsiewał wokół siebie kojarzyła mi się z
późnym latem, jednak teraz czułam ją o wiele wyraźniej, pachniał lasem, w
którym jeszcze przed chwilą padał deszcz i czymś jeszcze, czego nie
potrafiłam zidentyfikować. Po chwili zapomniałam o całym świecie, co
było bardzo przyjemne. Liczył się tylko ten moment i tylko on. Reszta
nie była ważna…
Po chwili usłyszeliśmy szelest z krzaków. Puściliśmy się i obróciliśmy w
tamtą stronę. Kto to i czego teraz chce? Spodziewałam się, że ktoś
zaraz wyjdzie zza krzewów, jednak nikt się nie pojawił. Może tylko nam
się wydawało. Nie, jednak nie, znowu usłyszałam ten dźwięk tylko, że o
wiele wyraźniej. Ktoś się zbliżał. Poczułam woń wilka. Spojrzałam na
towarzyszącego mi basiora. Nie wyglądał najlepiej, krew zabarwiła
opatrunki na czerwono. Samiec cofnął się do tyłu, a ja przybrałam
odpowiednią pozycję, by od razu zaatakować przybyłego. Zza roślin
wyłonił się wilk. Wyglądał na skołowanego i niepewnego. Jego uszy
opuszczone były do tyłu, a ogon skulony. Bał się nas. Albo udawał.
- Kim jesteś? – warknęłam, wolałam mu nie ufać.
- Ja… Ja… - spojrzał na mnie, później na Dante, jakby szukając pomocy,
znowu na mnie i tak jeszcze parę razy. Ja w tym czasie mu się uważnie
przyglądałam. Był raczej niski i chudy, nie mógł mieć więcej niż dwa
lata. Jego sierść była beżowa i czymś posklejana, w niektórych miejscach
nie było jej w ogóle. Na piersi miał coś co wyglądało jak obszar
poparzonej skóry. Sprawiał wrażenie słabego i niepozornego. Intensywnie
żółte oczy rozszerzone były ze strachu i zdziwienia.
- Mów.
- Ja… Jestem Kei. – powiedział cicho, przez co nie byłam pewna czy jego imię brzmiało Kai czy Kei. Powoli się wyprostowałam.
- Kei? – wolałam się upewnić. Basior skinął głową. – Co tutaj robisz?
- Em… Zgubiłem się. – mruknął zawstydzony. Moje spojrzenie złagodniało.
Wydawał się taki niewinny. Jak szczeniak… W sumie wyglądał jakby dopiero
wkraczał w dorosłość.
- Skąd jesteś? – zapytałam. Może mógłby wrócić do swoich?
- Nie wiem… Moje stado jest watahą koczowniczą… Poszli beze mnie… -
powiedział cicho. Spojrzeliśmy na siebie z Dante. I co teraz? Ten cały
Kei nie może zostać sam, w końcu może być potencjalnym nowym członkiem, a
takich nie możemy zniechęcać do watahy. Chociaż z drugiej strony basior
nie wyglądał za dobrze. Jakby potwierdzając moje rozmyślenia zakaszlał.
Serce zamarło mi w piersi. Tylko nie to...
- Jesteś chory? - zapytałam modląc się, żeby otrzymać przeczącą
odpowiedź. Kei pokiwał głową na tak. No nie... Teraz to muszę się nim
zająć, ale w tej chwili... Błagam, niech to będzie żart!
~ Co się martwisz? Jeśli zdechnie to trudno, ale koniec końców każdy
umrze. Powinnaś mu pomóc i go zabić już teraz... - usłyszałam w głowie
niski głos jakieś wadery. Nie ma mowy. Nie mogłabym tego zrobić...
- Powiedz mi, co my mamy z tobą zrobić? - zapytałam. "Zabić?" usłyszałam
znowu ten głos. "Nie!" pomyślałam. Kto u diabła siedzi w mojej głowie?
Kei spojrzał na mnie ze strachem w oczach.
- Kei... Dziwne imię... Trochę jak nasz Kai. - odezwał się w końcu Dante
za co byłam mu bezgranicznie wdzięczna. - Dawno się tu plączesz? -
powiedział i mrugnął. Dan, jesteś geniuszem! Szybko się odwróciłam i
odeszłam najszybciej jak potrafiłam. Kiedy znikłam z ich pola widzenia
puściłam się biegiem. Przebiegałam przez tereny nie zwracając uwagi na
nic i nikogo. Po chwili byłam już przy zwłokach. Tuż obok nich zaczęłam
kopać rozsypując wokół ziemię. Przeturlałam to co zostało z wilka do
dziury i zaczęłam zakopywać. Jak się okazało kopanie było dużo
łatwiejsze niż zbieranie rozrzuconej ziemi. Kiedy skończyłam westchnęłam
ciężko i odeszłam parę kroków w tył przyglądając się miejscu spoczynku
nieznanego wilka i zawyłam cicho. Sumienie nie dawało mi spokoju.
Postanowiłam, że pójdę do szpitala zobaczyć czy ktoś nie przyszedł i nie
potrzebuje mojej pomocy. Całą drogę pokonałam szurając łapami i pyskiem
spuszczonym ku ziemi. Biedny...
Jaskinia była pusta i wyglądała bardzo ponuro. Rozejrzałam się wokół
patrząc czy nikt nie idzie. W zasięgu mojego wzroku nie było jednak
widać żywej duszy. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam z braku innego
zajęcia posprzątać trochę i wszystko poukładać na swoje miejsce, żeby
później nie musieć niczego szukać.
Porządki przerwało mi uczucie, że ktoś tu jest. Obróciłam głowę w stronę
wejścia do szpitala, gdzie wraz z Dante stał ten dziwny samiec, Kei. No
tak, kaszel. Zaczęłam przypominać sobie przepisy na różne syropy.
Postanowiłam, że zrobię sosnowy, bo nie mogłam przypomnieć sobie
jakiegokolwiek, który robi się w krótszym czasie niż, w tym przypadku,
pięciu godzin. Wzięłam do pyska pędy sosny i wymyłam je w drewnianej
misce z wodą. Następnie wrzuciłam je do garnka wiszącego nad
paleniskiem. Za mną pojawił się Dante, nie słyszałam kiedy podchodził.
Odwróciłam się nerwowo.
- I jak? - szepnęłam, żeby Kei nas nie usłyszał.
- Ciężko powiedzieć. Mało mówił. - odpowiedział także szeptem - A tobie jak poszło?
Westchnęłam. Jak mi poszło?
- A jak mogło pójść? Zrobiłam to. - wyszeptałam czując, że mam łzy w
oczach. Uśmiechnęłam się lekko i obróciłam do drugiego samca. Czując na
sobie mój wzrok podniósł łeb i spojrzał mi w oczy. - Umm... Syrop będzie
gotowy za około cztery godziny. Wytrzymasz?
- Tak. - odpowiedział. Zdziwiona, że otrzymałam słowną odpowiedź uniosłam brwi. - Ile macie lat?
Spojrzałam zszokowana na Dante. Nie wiedziałam co mam powiedzieć.
- Pięć, starzy już jesteśmy. - zaśmiał się Dante. Zwróciłam wzrok na przyjaciela.
- Że co? Przecież mamy dopiero dwa... - wyszeptałam starając się nie otwierać za bardzo pyska.
- Cii... Będziemy trochę starsi. Może być szpiegiem, już i tak za dużo mu powiedziałem. - odpowiedział szeptem.
- Co do tego ma nasz wiek? - zapytałam. Dan mnie jednak zignorował i zwrócił się z powrotem do Kei'ego.
- Kei... A ty ile masz lat?
- Kei? Jaki Kei? Nie znam żadnego Kei'ego. Jestem Erp. Mam cztery lata. - uśmiechnął się wesoło. Otworzyłam psyk ze zdziwienia.
- C-c-co? - zapytałam.
- To co powiedziałem. - roześmiał się kaszląc na koniec. - Czemu tak na mnie patrzycie? Mam coś na pysku?
- Nie... - mruknął Dante. Na naszych oczach basior właśnie zmieniał
wygląd. Jego szara sierść zaczęła robić się coraz bardziej czerwona, a
pierś żółta. Uszy się wydłużyły i miały teraz jakieś piętnaście
centymetrów. Z głowy basiorowi zaczęła wyrastać bujna czarna grzywka,
która zaczęła opadać na - fioletowe teraz - oczy. Jego sylwetka była
teraz bardziej masywna i wyglądał jak zwykły magiczny wilk.
- No to o co cho... - zdanie przerwał mu atak kaszlu. - Przepraszam na
chwilkę. - powiedział i w tym momencie jego oczy zaczęły się świecić.
- Co jest?! - zawołał Dante. Kei, Erp czy jak mu tam się otrząsnął. Jego oczy były znowu normalne. Westchnęłam z ulgą.
- Ach, nie macie mocy uzdrawiania, prawda? Przepraszam, że was
zaniepokoiłem. - uśmiechnął się, po czym przyjrzał się Dan'owi. -
Noo... Kolego, co ty ze sobą zrobiłeś? Pomóc ci?
- Emm... Może lepiej nii... - chciał zaprotestować Dante, jednak basior
wstał i zamknął oczy. Kiedy je otworzył znowu się świeciły. Przerażona
nie byłam w stanie się poruszyć i patrzyłam na scenę rozgrywającą się
przede mną. Spojrzałam na Dante. Opatrunki zniknęły, a rany zaczęły się
goić. Niesamowite... Po dłuższej chwili wszystko się skończyło. Dante
był znowu zdrowy, a Erp - bądź Kei - uśmiechał się szeroko.
- Wow. To było... Wow. - zachwycał się Danny.
- Prawda? Połóż się jednak lepiej kolego, bo po TAKIM uzdrawianiu lepiej
nie chodzić przez przynajmniej piętnaście minut. - powiedział. Mój przyjaciel
posłusznie wykonał polecenie. - A ty, koleżanko, także się połóż. Twój
kolega będzie tego potrzebował.
Speszona położyłam się obok Dantego. To coś w głosie Erpa kazało mi to zrobić... Jakie to było dziwne...
- O tak, właśnie tak. A teraz śpijcie. Tak, śpijcie. Dobranoc kolego,
dobranoc koleżanko... - powiedział cicho Erp. Wtedy poczułam, że jestem
bardzo śpiąca.
- Teraz jeszcze trochę zmienić im wspomnienia i będzie dobrze... -
usłyszałam jeszcze głos basiora, zanim zasnęłam. Był taki kojący...
Uwagi: Wciąż poćwicz stawianie przecinków. Liczby i cyfry w op. zapisujemy słownie.
Taak, przecinki... Uch, najgorsze co może być... Przez całe opowiadanie starałam się pisać wszystko słownie i gdzieś musiałam chyba wrzucić z pośpiechu liczby. Jestem zdziwiona, że nie wspomniałaś o żadnym błędzie logistycznym. Nie wiem czy nie spisywalas wszystkiego czy rzeczywiście nie narobiłam żadnych większych błędów. No cóż, autor nie zawsze widzi wszystkie błędy ;) Jestem zaskoczona xd
OdpowiedzUsuń~ Aisak (As)
Powiedz mi jeszcze... To ostatnia część czy nie? Bo nie mam dostępu do HW. D:
UsuńNapiszę tak jak na HW :)
UsuńTak. To będzie już ostatnia część, bo seria ciągnie się już bardzo długo i chyba lepiej w razie czego zacząć nową niż robić ciągle skoki w czasie... ;D