- Telleni! Gdzie ty byłaś?! - wykrzyknęłam na powitanie. Kamień spadł mi z serca widząc ten jej mały, znajomy pyszczek.
- Ja... Um... Na drzewie.
- Przez ten cały czas?
- Tak...
- Uh... Już nigdy więcej nam się nie chowaj. - powiedziałam przytulając ją do siebie, jak prawdziwa matka mimo niewielkiej różnicy wieku. Nie byłam na nią zła, a nawet wręcz przeciwnie: cieszyłam się z tego jak nigdy, że jednak nic jej się nie stało, a nasze przypuszczenia o porwaniu okazało się, że nieprawdziwe. Wujek chyba stwierdził, że nic tu po nim i po prostu odszedł w swoim, własnym kierunku.
- Dlaczego chciałaś uciec? - zapytałam zmartwiona. Waderka wtuliła się w moje futro na piersi i dopiero po odczekaniu kilku chwil w końcu namyśliła się na wyjaśnienie sytuacji:
- Bo... Stwierdziłam, że nikt mnie nie polubi.
- Jasne, że cię polubi... Skąd ten pomysł? - do moich oczu napłynęły grube łzy, ale że Telleni miała pyszczek przytulony do mojej piersi, nie zauważyła tego. Głos też zaczął drżeć tak jak zmącona woda po wrzuceniu do niej kamyka.
- Każdy z was ma rodziców, a ja nie... Przyjaźnicie się wszyscy razem... A ja odstaję od grupy. Nikt się ze mną nie zaprzyjaźni i...
Przerwała w połowie zdania, bo na pyszczek spadła jej gorąca łza. Nie należała ona do niej, lecz do mnie. Skierowała główkę do góry i popatrzyła na mnie zdezorientowana. Zaczęłam szybko ocierać łapą oczy, ale napływały do nich kolejne i kolejne łzy tak, że dałam sobie w końcu spokój.
- Sohara?... - szepnęła. - Coś się stało?
- N-nic... Po prosu... Ja... Też nie mam rodziców. Dante też nie. - przytuliłam ją do siebie mocniej. - Mama popełniła samobójstwo, o ile wiesz co to znaczy.
- Wiem.
- A tata nas... Opuścił. Jego sercem zawładnął mrok i sam nie wie już co czyni. Zostawił nas, by nie skrzywdzić któregoś z przyjaciół nawet przez przypadek. Więc wiesz... Życie nie jest wcale aż takie różowe, jak by się początkowo wydawało. - wyjaśniłam ledwie dając radę wypowiadać coraz to kolejne słowa, bo żałosny szloch nie dawał mi mówić.
- Żołnierze nie płaczą, dasz radę, łzy niczego ci nie dadzą... - pocieszałam się w duchu, ale nie przynosiło to zamierzanych skutków, bo płacz tylko się nasilił.
- Lepiej wcale nie znać swoich rodziców i nie wiedzieć, co się z nimi stało, niż znać i mieć świadomość z tego, jak dobre wilki musiały odejść z tego świata... - powiedziałam.
<Telleni? Trochę smutne mi to opko wyszło...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz